sobota, 1 września 2012

Never go to med centre. I mean, never.

Słyszeliście może, że wszelkie napoje gazowane typu Pepsi, Coca-Cola czy Sprite smakują różnie w różnych krajach? Dzieje się tak dlatego, że w każdym kraju są inne warunki klimatyczne, a więc cukier używany do ich słodzenia smakuje inaczej. Ktoś mi kiedyś powiedział, że meksykańska cola jest rewelacyjna. Amerykańska ssie, sama jestem w stanie to stwierdzić. A hinduski Sprite smakuje... dziwnie. To inny wymiar słodkości.
Jaka jest puenta tego zacnego akapitu? Ano taka, że wrócę z Indii superslim, gdyż w końcu oduzależnię się od Pepsi. Mamy na terenie kampusu coffee shop (takie miejsce z fast foodami, słodyczami i napojami gazowanymi, w którym nie dostanie się kawy - hinduska logika <3), więc z zakupem nie byłoby problemu, ale to jest po prostu niefajne. Więc piję wodę, jem ryż i warzywa i chudnę. Od przyjazdu do środy schudłam 4 (!!!) kilo!
Obudziłam się wystarczająco wcześnie, by zdążyć na mój test z hiszpańskiego. Poszedł całkiem dobrze, choć nie napisałam wszystkiego. Ciężko pisać wypracowania używając głownie czasownika "tener", bo reszty się nie pamięta <3
Gdy tylko weszłam do AQ (miejsca, gdzie są sale lekcyjne), zobaczyłam usłaną kwiatami podłogę z napisem "Happy Onam". Onam to takie nasze pseudodożynki. Jak celebrowało to MUWCI? Ano tak, że cały obiad był przyrządzony wedle kuchni stanu Kerala - a to oznacza, że był mało dobry. Podczas lunchu w tle słychać było także trochę hinduskiej muzyki. Weronika tego dnia nie czuła się najlepiej i jedząc ze mną lunch nie wyglądała na najszczęśliwszą osobę na świecie, musząc słuchać indyjskiego zawodzenia przy posiłku.

 Po teście miałam w swoim osobistym planie zajęć zaplanowane spotkanie z Cyrusem, doradcą do spraw wyboru przedmiotów, ale ponieważ skończyłam test wcześniej, wybrałam się z Mary do jednego z najbardziej magicznych miejsc na terenie całego kampusu, czyli do treehouse. Domki na drzewie wzbudzają moją sympatię niezależnie od swojego położenia, widoku czy wielkości. Są po prostu magiczne. 


 W drodze zapytałam Mary o miejsce jej zamieszkania: pochodzi z Anglii, ale mieszka w Brunei. To malutkie muzułmańskie państewko tuż obok Malezji. I co ciekawego może nas spotkać w Brunei? Hm. Wszędzie są drzewa, a w całym państwie jest JEDNO centrum handlowe. Ilekroć się tam idzie, spotyka się kogoś ze swojej szkoły - ponieważ nie ma gdzie się spotkać z przyjaciółmi, cała szkolna społeczność w wieku nastoletnim wędruje właśnie tam. Za alkohol możemy trafić do więzienia, za narkotyki (nawet marihuanę) pewna jest kara śmierci. W szkole Mary kilka lat temu był chłopak, którego na tym przyłapano. Jak można się domyśleć, już nie żyje.
W zeszłym roku podczas lekcji w szkole nauczyciel poprosił wszystkie dziewczęta, by wyszły przed budynek szkolny. Jak się potem okazało, brunejski książę szukał żony. Znalazł, w roczniku wyżej od Mary. Dziewczyna jest teraz brunejską księżniczką. A Mary niestety księżniczką zostać nie mogła, bo nie ma obywatelstwa :<
(...Żyjemy na tej samej planecie, gdyby ktoś z Was zapomniał :D)


Klimat treehouse (i te widoki! I w dzień, i w nocy) zdecydowanie sprzyja głębszym rozmowom. Miałam okazję pogadać z Mary nie tylko o absurdach w małych muzułmańskich państewkach, ale też o trochę poważniejszych sprawach. Znałyśmy się wtedy niecały tydzień, a już byłyśmy sobie naprawdę bliskie.

Mam zdjęcie z tego dnia z rozłożonymi rękami (takie jak to z Malty), ale Mary też wygląda całkiem spoko :D
 Chwilę później dołączyły do nas Amelia (Malezja) i Aishwarya. Ja niestety musiałam się powoli zbierać na spotkanie z Cyrusem, więc zebrałam się powoli, po drodze zahaczając o naszą Wadę. Wael z niewiemskąd zawsze jest w naszej Wadzie i ma kawę. Nescafe. 3 w 1. Jak mogłabym nie zahaczyć o jego domek?

Amelia i Aishwarya
Spotkanie z Cyrusem przebiegło naprawdę w porządku. Mieliśmy na nim dowiedzieć się, jakie są wyniki naszych testów językowych i z matmy, a także podać mu wybór przedmiotów na ten miesiąc. Tylko na ten miesiąc, bo wiadomo, że mamy trial period. I jeżeli np. mam rano matmę, a w ogólnym planie lekcji pierwszorocznych zobaczę, że tego dnia rano jest inna lekcja, którą chcę wypróbować, to po prostu na nią idę. Decyzję o ostatecznym wyborze przedmiotów + nowy plan lekcji - to wszystko czeka na mnie dopiero pod koniec września.
Cyrus ma około 45 lat i to spojrzenie, które sprawia, że część pierwszorocznych się go boi. Nie chcielibyście mieć ojca, który tak na Was patrzy, gdy spytacie, czy nie moglibyście skoczyć na wyższy level z matmy, bo potrzebny Wam do czegoś, kiedy Wasz wynik ledwo klasyfikuje się na przyzwoite Math Studies.
Jak można było się spodziewać, nie jestem geniuszem z matmy - z testu, w którym wystąpiły zarówno obliczenia procentowe, jak i jakieś dziwne rzeczy, które widziałam po raz pierwszy w życiu, otrzymałam 16/40 punktów, dzięki czemu dostałam się do grupy Math Studies (to dla tych mało zainteresowanych matmą, gdzie przedmiot ten bierze się tylko rok). Z angielskiego 39/50, co oznacza, że mogę być w grupie advanced i wziąć język i literaturę angielską jako przedmiot lingwistyczny (nie tylko sam suchy angielski).
A co do hiszpańskiego, całkiem zabawna sprawa. Po roku nauki z prof. S. w V LO rozumiem dużo. Naprawdę dużo. Jak się okazało, za dużo, by wziąć Spanish Ab Initio (początkujący), ale prawdopodobnie za mało, by wziąć Spanish jako Language B (zaawansowany). Cyrus więc przeglądnął notkę od mojej nauczycielki hiszpańskiego i spojrzał na mnie Konkretnym Wzrokiem Faceta, Który Widział W Życiu Już Wszystko.
- Sonia, wsadzamy Cię w language B i próbujemy podczas trial period. I tu są dwie opcje: albo nadrobisz materiał i spokojnie dasz sobie radę, albo okaże się to dla Ciebie za trudne (co jest absolutnie ok). Wtedy będziesz musiała wybrać inny język, na przykład polski self-taught lub francuski ab initio - hiszpańskiego dla początkujących nie możesz wziąć, bo byś się nudziła.
Thanks Cyrus!
Kiedy już wyszłam z biura Cyrusa po wybraniu na trial period przedmiotów takich jak Language&Literature high level, Spanish B high level, Theatre high level, History high level (!!!), Environmental systems standard level i Math Studies, spotkałam na mojej drodze Davida i opowiedziałam mu o mojej Spanish-skok-na-głęboką-wodę adventure. Po godzinie miałam już chętnych korepetytorów z Kostaryki, Meksyku, Hiszpanii i Kolumbii. Wszyscy płci męskiej.
...Thanks Cyrus! :D
W tak zwanym międzyczasie byłam jeszcze z Mary w IT centre (wciąż nie miałyśmy zarejestrowanych laptopów, więc musiałyśmy korzystać z publicznych), gdzie rozmawiałam z Hausner, Marmusią i Taigą. Napisałam też maila do Mamy.
Jakoś tak się złożyło, że wylądowałam w Wadzie 3, gdzie siedzieliśmy sobie z ludźmi w centrum Wady. Elize (Holandia, ale głównie US) przyniosła gitarę i zaczęliśmy śpiewać. Powiedziała nam, że pisze i komponuje piosenki, i że kiedy dostała się do MUWCI, skomponowała jedną. I zaśpiewała nam Song of the mountain, którą właśnie Wam tu zamieszczam.


Siedzieliśmy sobie więc po cichutku na podwórku Wady, dookoła było cicho, a Elize grała. To było niesamowite: wszyscy znaliśmy te emocje, które towarzyszyły jej przy tworzeniu tej piosenki. Nie mogliśmy bardziej zgodzić się z tekstem, bo każdy z nas jechał tutaj, zostawiając mnóstwo za sobą. No i kiedy przyszedł czas na zwrotkę (w filmiku od 1:48)...

I remember I was younger
I never wanted to grow old
I cried in my mom's arms
Beg her to hold me
Tell her not to let me go
And now my mom is crying
She is in my arms
Soon I'll have to take that jump
It's getting closer, closer everyday
Tell her that I'll keep in touch
I'll keep in touch.


(Pamiętam, kiedy byłam młodsza
Nigdy nie chciałam dorosnąć
Płakałam w ramionach mamy
Prosząc, żeby mnie trzymała
Mówiąc jej, by nigdy nie pozwoliła mi odejść
Teraz to moja mama płacze
Jest w moich ramionach
Niedługo będę musiała wyjechać
I ten dzień zbliża się, zbliża się z każdym dniem
Teraz mówię jej, że będziemy w kontakcie
Będziemy w kontakcie.)

Wtedy i ja, i David, i parę innych osób zaczęło mieć lekko mokre oczy. Przypomnieliśmy sobie, jak nasze mamy przeżywały ten wyjazd, a Elize oddała to tak dobrze względem emocji. Tak totalnie, absolutnie dobrze. Wszyscy zaczęliśmy cholernie tęsknić za mamami i za domem.

The west will always be my home                         
Even when I go                                                      
I'll leave my soul here                                            
The place I found my voice                                  
And even in my new world                                   
I'll be singing too                                                  
The song of the mountain                                   
My mountain                                                        

I'm going on my own                                         
And truth be told                                                  
I'm scared as hell                                                 
Scared as hell                                                       
But I'll keep in mind                                             
I'll be fine
Lessons you've taught me
Have done me well
Done me well.

Kiedy Elize skończyła, widziałam po twarzach ludzi, że zrobiła z nimi to samo, co ze mną. Ja rozkleiłam się totalnie i wszyscy zaczęli mnie pocieszać :D Ale nie o to chodziło. Elize uchwyciła w muzyce to, czego żadne z nas uchwycić nie umiało w słowach - całą tęsknotę za domem i za tym, co tam zostawiliśmy, by spełniać swoje marzenia. Zrobiło mi się totalnie tęskno za Mamą, Sewerem, 1a i towarzystwem z najfajniejszej imprezy pożegnalnej, jaką kiedykolwiek miałam przyjemność organizować. Tak tęskno, że sobie poszłam być smutna gdzieś indziej.
(i to są takie chwile, kiedy lepiej nie otwierać czytanego tylko raz listu od Mamy, kiedy lepiej nie otwierać fejsbuka i skrzynki mailowej, bo wtedy można oszaleć z zadawania sobie pytań, co ja tu do cholery robię i czemu nie jestem z nimi. W takich momentach należy kopnąć się w dupę. Mocno. Bo przecież obie strony wiedzą, że to czemuś służy i że to nie jest na zawsze. I że rozłąka tylko utrwala więzi. I że kurde, przyjeżdżam w grudniu i to będzie najbardziej wyjazdowo-imprezowy czas w moim życiu w Polsce z ludźmi :D
...A na urodzinowy album ze zdjęciami najlepiej w ogóle nie patrzeć i schować do szafy.)
Co wtedy należy zrobić? Powiedzieć światu. Wszyscy tu jesteśmy na tej samej pozycji. Podczas prezentacji kilka dni temu Pelham powiedział nam, że jeśli tęsknimy za domem, nie udawajmy twardych, tylko się tym dzielmy. To nie tylko ulga dla nas, ale przede wszystkim znak dla innych, że nie muszą udawać Twardzieli Z MUWCI i że inni czują się podobnie jak oni.
Więc po kilku rozmowach z ludźmi zrobiło mi się znacznie lepiej. Dobrze dać znać swoim przyjaciołom i rodzinie, że się za nimi cholernie tęskni, ale nie chcę tego Wam mówić bezpośrednio, bo się rozkleimy i bez sensu. Ale wiedzcie, że nie zapominam. Lessons you've taught me have done me well.

(a kilka dni później zagada do Ciebie taki Frączysty i napisze Ci, że zrobiło się pusto w jego przestrzeni życiowej odkąd z osoby, która jest obok, stałam się osobą, której bloga śledzi. I że widzi moje oczy, kiedy go opierdalam słowami "ANDRZEJ, KURWA!"... Wtedy masz syndrom Song of the Mountain. Zdecydowanie. Co wtedy należy zrobić? Nie mam pojęcia, ale ja nagrałam Andrzejkowi dzwonek telefoniczny z Osobistym Opierdolem :D <3)

O 17 moja grupa zaplanowaną miała grę terenową Hindi Treasure Hunt. Grupa 1 od wczesnego popołudnia była na hiking trip, grupa 3 bawiła się w gry integracyjne. My na hike mieliśmy iść następnego dnia, a gry integracyjne za 2 dni.
Zostałam przydzielona do grupy z Priyanjali i Harshem jako Hindi speakers plus z Raulem z Hiszpanii i Danielem z Bangladeszu. Celem naszej gry było zrealizowanie jak największej ilości zadań w godzinę. Nagrodą dla najlepszej drużyny miał być deser przyrządzony przez drugorocznych organizujących grę. Tak więc uczyliśmy się hindi (Mira naam Sonia he!), biegaliśmy po całym kampusie i tańczyliśmy bollywodzkie tańce. Jako jeden z tasków mieliśmy odnaleźć dowolne małżeństwo wśród ludzi na kampusie i zapytać o ich love story. Parag i Karmeen, moi wada parents, są małżeństwem, więc poszliśmy do nich. Jak się okazało, są najbardziej znaną wśród pierwszorocznych parą, bo Karmeen przywitała nas z sarkastycznym "How many fucking groups are yet about to come here?" :D Uwielbiam to, że nauczyciele tutaj przeklinają <3 To kreuje wizerunek teachera jako człowieka, nie jako fałszywego autorytetu. Jeśli nadaje się na autorytet, to i tak nim będzie. Jakże dalekie jest to od wizerunku nauczyciela w Polsce.
HTH byłoby beznadziejne, gdyby nie moja grupa, w której co chwila ktoś się gubił albo próbował mnie nauczyć kolejnych potrzebnych nam fraz - niestety, bez większego sukcesu, bo dopóki czegoś nie zapiszę, nie ma szans, bym to zapamiętała :D Harsh jednak stwierdził, że jestem naprawdę a good student i nie zraził się tym, że po 2 minutach zapominałam wszelkie ważne słowa. Kiedy w coffee shopie mieliśmy przeprowadzić konwersację ze sprzedawcą w hindi (co było już NAPRAWDĘ trudne bez kartki papieru do zapisania), próbowałam składać słowa i szło mi to tak beznadziejnie, że aż sama zaczęłam się z siebie śmiać (pominę fakt, że wszyscy już wcześniej się ze mnie śmiali :D). Nawet Harsh zaczął mi już podpowiadać sylabę po sylabie, aż po chwili dowiedziałam się, że właśnie powiedziałam sprzedawcy, że mogę być biała, ale nie jestem głupia :D Myślę, że powinnam sobie tę frazę wytatuować na ręce żeby zapamiętać, bo chyba ciężko będzie z moją nauką hindi w bardziej rozszerzonym zakresie.
I tak poszło nam dobrze! Zrobiliśmy 6 zadań na 10 i nie rozumiem, jakim cudem jedna drużyna zrobiła je wszystkie. Musieli oszukiwać :D
Jeszcze podczas HTH wywróciłam się na schodach i walnęłam wierzchnią częścią stopy w kant schodka z dosyć dużą siłą. Nie przejmując się tym zbytnio (ciężko się tym przejmować jeśli wychowano Cię w rodzinie typu "oj, nie marudź, przeżyjesz - weź sobie naproxen"), poszłam się przebrać na Linking Dinner. Motyw na środowy wieczór to gwiazdy filmowe i celebrities, więc ubrałam się w długą szafirową sukienkę do ziemi i naprzód! Linking dinners rozpieszczają. Więc rozpieszczono nas pizzą i sałatką owocową w sosie czekoladowym (! <3).
Wracałam do Wady z Mary, kiedy przechodziłyśmy koło med centre. Stwierdziłam "ok, poproszę o jakiś krem na nogę i jutro będzie 100% ok". A więc weszłyśmy do med centre, gdzie przywitała nas hinduska pielęgniarka (?). Powiedziałam, jaki jest problem, ale chyba nie mówiła po angielsku - wzięła telefon, zadzwoniła do Angeli i kazała mi powiedzieć, co mi jest. Powiedziałam, że się wywróciłam i stłukłam nogę i jest super w porządku, tylko boli samo stłuczenie i czy mogłaby mi dać na to jakiś krem.
Kiedy Angela przyszła, siedziałyśmy z Mary w fotelach. Angela natychmiast kazała mi położyć obie nogi na stole i porównując przez 5 minut, stwierdziła, że lewa jest mocno opuchnięta (choć moim zdaniem nie była opuchnięta w ogóle). Mówię jej, żeby mi dała jakiś krem, ona na to, że "you have to stay". Myślę sobie "ok, 20 minut zanim przyjdzie ktoś do tego upoważniony, spoko".
- How long do I need to wait?
- Well, you have to stay till tommorow.
- <śmiech> No, but seriously?
- As I said. Till tommorow.
Wymieniamy z Mary rozbawione spojrzenia, aż nagle się okazuje, że Angela mówi serio. Kładzie mi lód na nogę, daje tabletkę przeciwbólową ("Następną musisz wziąć dokładnie za 8 godzin, jest ósma, więc obudzę cię o czwartej"), bandażuje nogę... W międzyczasie usiłuję ją przekonać, że nie muszę tu zostawać do jutra. Mówi mi, że muszę odpoczywać. Odpowiadam ze śmiechem, że odpoczywać mogę w wadzie. Ona zabrania mi chodzić na mojej 'chorej' nodze, w związku z czym nie mogę dojść do wady, przecież to logiczne. W tym momencie zaczynam rozumieć, że ona naprawdę mnie stąd nie wypuści. Próbuję jeszcze argumentem, że będę superostrożna, ale nic nie pomaga. "Moja mama nawet by się tym nie przejęła, bo to taka drobnostka!", próbuję ostatkiem sił. "Jasne jasne! Każda mama by się przejęła. Noga jest przecież opuchnięta! Zabraniam ci chodzić na niej, musisz skakać na prawej. Chodź do sali." - z Mary zaczynamy się śmiać i nie możemy przestać. Skacząc na prawej omal nie nabawiam się drugiej kontuzji, ale wizja siedzenia w tym więzieniu więcej niż czas, który mi wyznaczyła, jest przerażająca. Myślę sobie "ok, posiedzę do rana, a potem pójdę na hike - Angela przecież nie wie, więc spokojnie". I wtedy moja ukochana Mary pyta zupełnie nieświadomie:
M: Hey, but what about the hiking trip?
S: <pokazuje jej na migi "PRZESTAŃ ZAMILCZ UMRZYJ">
A: <odwraca się> HIKING TRIP? Czyś Ty oszalała? Nie ma mowy!
S: Ale ja już jutro będę zdrowa w stu procentach! (im dłużej siedziałam w med center, tym bardziej turbozdrowa byłam i noga już nic a nic mnie nie bolała - chciałam po prostu stamtąd wyjść :D)
A: Jasne jasne! Rano przyjdzie doktor, to go spytasz o hiking. Jak dla mnie - nie ma mowy.
S: :C
M: <na migi za plecami Angeli> I'm so sorry!
S: <facepalm>
Udałam się do sali dla dziewczyn, gdzie leżały jeszcze dwie drugoroczne - jedna z bólem gardła, druga z bólem głowy, obie na noc - a Mary poszła po moje rzeczy do wady. Za chwilę przyszła z Davidem i liścikiem od Aishwaryi, żebym "get on well" i tak dalej. David przytulił mnie i spytał przestraszonym tonem, czy wszystko ok. Został ze mną, Mary i Michelle z Botswany i gadaliśmy na szpitalnych łóżkach aż do check-inu. Napisałam Aishwaryi liścik "DUDE I'M IN A FUCKING PRISON NEVER GO TO THE MED CENTRE". Jak się okazało rano, Angela w zaaferowaniu moją nogą zapomniała zadzwonić do wada parents, więc mnie wszyscy szukali <3 Rano co chwila ktoś pytał, czy wszystko ok.
*i tak, Angela obudziła mnie o 4 nad ranem, żebym wzięła leki <3





6 komentarzy:

  1. Misiu, jeju, słuchałam "My mountain" kilka razy i poczułam okropna potrzebę przytulenia Cię w ten sam sposób jak na pożegnalnym party <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej Soniu!
    Wiesz, że cię kocham i tęsknie jak cholera!
    Zazdroszczę Ci strasznie wyjazdu do Indii... wiesz, że lubię chłonąć taką atmosferę jaka tam jest.

    Twój Iwaniec

    OdpowiedzUsuń
  3. Naczytałam się i mam pustostan emocjonalno mózgowy od nadmiaru treści - muszę to przespać i uporządkować. Na gorąco - jest dobrze i tak trzymać! Twardym trza być, nie miętkim, ale dobrze mówić, gorzej robić! Ja bez piosenek patrzę na foto z pierogiem i ... daję radę! Tęsknota zbiorowa jest i tak lepsza od pojedyńczej :( A oczy tej małej na lodowce w Krakowie! Hiszpańskiego bym też się nauczyła od odmiennopłciowych korepetytorów więc tym się nie martwię. Normalnych przeklinających już lubię ale medical center omijaj szeeerokim łukiem bo mi tam z Ciebie mamzelę zrobią, a ja piguła rodem z MASHA stracę autorytet i tego nie przeżyję. Przytulam mocno i oficjalnie zaczynam "studniówkę" do powrotu! Mami :*

    OdpowiedzUsuń
  4. Hej Sonia, specjalnie dla Ciebie zainstalowałem przeglądarkę od googla, który uknuł rasistowski spisek przeciwko użytkownikom innych przeglądarek, przyjmij to jako dowód mojej miłości i oddania.

    Co byś myślała o jakiś notkach tematycznych?:) W stylu "co się jada w Indiach", albo "czego nas uczą na math studies":P

    A nauka obcych języków przez tubylców kojarzy mi się tylko z uczestnikami jakiejś zagramanicznej wymiany, którzy kiedyś odwiedzili nasze liceum i po wyjściu dumnie powtarzali napotkanym osobom "jestem przech... i walę konia codziennie...". Więc miej się na baczności i zawsze najpierw upewniaj się w słowniku^^

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Harsh by mi tego nie zrobił, to nie ten typ osoby :D A żeby sprawdzić w słowniku, najpierw trzeba go mieć, a potem trzeba umieć hindi, żeby cokolwiek w tym słowniku znaleźć :D
      O notkach tematycznych będę mogła pomyśleć jak nadgonię. Buzi! :*

      Usuń
  5. Hiszpański hiszpańskim, a tu Candy na pewno już tęskni!
    Celu.

    OdpowiedzUsuń