sobota, 8 września 2012

Is it about the score or is it about the learning?

Po tak obciążającym tygodniu, jaki przyszło mi tu opisać, ostatni dzień Orientation Week miał być tym, podczas którego nie mamy nic do roboty. Miał być Dniem Snu, Odpoczynku i Relaksu. Ze względu na to siedziałam w sobotę nad blogiem do trzeciej nad ranem, żeby nadrobić i na tym nie stracić.
O 7:30 ktoś wpada do naszego pokoju, robi hałas, stuka w drzwi i krzyczy "Guys, wake up! It's an emergency". Nikt nic nie wie, ale skoro emergency, to traktuję to poważnie - lekcje PO z prof. Berkowicz w V LO uczą i wychowują na całe życie! :) Tak więc jako jedna z pierwszych ruszyłam za drugorocznymi w stronę boiska futbolowego. Jako Perfekcyjny Uczestnik Ewakuacji znalazłam się na nim jako pierwsza.
Godzina 7:30, rano, pada. Drugoroczni hasają wesoło po boisku. "Jeśli to jest jakiś pieprzony aerobik z rana, to serdecznie podziękuję", myślę.
...I wtedy wpada na mnie Maria z Gwatemali, bierze mnie za rękę, podkłada nogę, i tak w mojej piżamce z Tweetiem ląduję mniej szlachetną częścią pleców w błocie.
Im więcej ludzi przybywa, tym więcej pierwszorocznych za sprawą swoich starszych przyjaciół znajduje się w środku boiska - twarzą, pupą, nogami... Tak, moi mili, czas na Chrzest Pierwszaków <3
Najlepsze zdjęcie całego OW - ph. Promod Sonea
W końcu wszyscy wylądowaliśmy w błocie i rozpoczęło się wielkie mud fight - kiedy miałam je na włosach, niebieskich spodenkach, twarzy i wszędzie, stwierdziłam zdecydowanie: THIS IS REAL MAHINDRA :D
Potem zagraliśmy w kilka bonding games - w tym tę wrestlingową, ale byłam zbyt zmęczona. Zeszłam z boiska nieco przed tym, jak wszyscy to zrobili, wcześniej opłukawszy się w spryskiwaczu do trawy. Jak się okazało, całkiem słusznie zrobiłam - pranie ciuchów, mycie się i szukanie wady, w której jest woda zajęło niektórym cały dzień :D
Po lekkiej drzemce i brunchu nadszedł czas na nerd party - zarejestrowane laptopy, tydzień poza domem i cały dzień wolny wystarczyły, by kampus dosłownie umarł :D Sama nadrobiłam zaległości: zgrałam zdjęcia, pospamowałam sobie nawzajem ze współlokatorkami fejsa, poskajpowałam z mamą, Marmuszewskimi i Adą. Po tym wszystkim zrobiło mi się strasznie smutno i tęskno, a poza tym byłam zmęczona - słowem, ogólnie miałam kryzys. Moje roomies w czasie mojego skajpowania poszły sobie gdzieś, więc stwierdziłam, że przejdę się do którejś z wad, pogadam z ludźmi i mi przejdzie.

Trafiło na wadę Harsha i rozmowę z nim i jego drugoroczną. Skończyło się na słuchaniu wolniejszych piosenek Iron Maiden (! <3) i mojej półgodzinnej drzemce pod kocykiem w Harshowej wadzie, bo było tam tak rozkosznie cicho - u mnie w domku zdarza się to raczej rzadko. Harsh obudził mnie idealnie na advisor meeting - pierwszą rzecz, którą oficjalnie mieliśmy w planie na ten dzień. Drugą było 2nd years' show, ale o tym zaraz.
Liam rozdał nam nasze indywidualne plany lekcji na trial period. Sytuacja wygląda tak:
- plan lekcji mamy rozpisany na 7 dni. I nie ma tak, że w każdy piątek o 7:30 rano umierasz na lekcjach z matmy, bo pierwszy tydzień idzie normalnie (poniedziałek - dzień 1 and so on), ale w następny poniedziałek nie mamy dnia 1, a dzień 6. I tak idziemy siedmiodniowym cyklem, co sprawia, że nie ma monotonii.
- lekcje odbywają się w 7 blokach - biorąc 6 przedmiotów masz 1 blok wolny.
- każdego dnia kolejność bloków jest inna.
- pierwszy blok zaczyna się o 7:30. Potem układa się tak, jak widać poniżej:


Jak można zauważyć, ja na trial period wzięłam sobie English Language&Literature (High level), Spanish B (HL), theatre (HL), historię (HL), math studies (SL) i environmental systems (SL). Oprócz planu bloków dostaliśmy także rozpiskę innych przedmiotów, których możemy próbować przez najbliższy miesiąc.


Po otrzymaniu tego wszystkiego ruszyliśmy ze spotkań z advisorami do wad, żeby przebrać się na 2nd years show. Wymieniając uwagi i dzieląc się podekscytowaniem czekaliśmy na następny dzień, żeby wszystkiego spróbować.
Motyw, jaki dali nam drugoroczni, to Class&Swag, czyli elegancja w połączeniu z mniej subtelnym "cool" wyglądem - łańcuchy, lamerskie czapki, joł joł. Kiedy w końcu zachciało mi się zrobić porządny makijaż (nawet wysuszyłam i wymodelowałam włosy) i mniej więcej ogarnąć się względem wyglądu (czego nie można powiedzieć o Orientation Week), spojrzałam na równie pięknie wyglądające dziewczęta i stwierdziłam, że jest moc. Czasem przyjemnie jednak jest o siebie zadbać, poza chodzeniem cały czas w japonkach, pumpach i mokrych, niewysuszonych włosach. Chociaż i tak niektórzy MUWCIowicze chodzą na lekcje rano boso i w piżamach, po prostu wstając z łóżka i idąc do AQ, gdzie odbywa się większość zajęć <3
Czekając pod MPH (Multi-Purpose Hall, gdzie odbywają się rozmaite rzeczy) czułam się, jakbym czekała na bal maturalny w amerykańskim liceum - zdjęcia, co chwila ktoś w coraz to ładniejszej kreacji, panowie w marynarkach, parę tylko swagów. Zamieszczam parę zdjęć oddających, mam nadzieję, klimacik.

Aishwarya, Pauline, ja i Mary
W zacnym towarzystwie panów: Mary, Pauline, Himaanshu, ja, Ivan i Jairo
Kostaryka zawsze zaradna: David z dziewczynami :D
Kiedy już wszyscy mieli swoje zdjęcia, rozpoczęło się show. I w tym miejscu muszę zaznaczyć, że show pierwszorocznych naprawdę nie było złe - mamy sporo talentów. Ale dopiero kiedy przestajesz ten talent pokazywać indywidualnie, a uczysz go innych i robicie to razem, to jest niesamowita rzecz. Jak każdy projekt - kiedy znasz zasoby ludzkie, materialne, siły, możliwości i swój zespół, projekt nie może się nie udać. A show drugorocznych udało się n.i.e.s.a.m.o.w.i.c.i.e.
Mimo nie do końca przyjemnych początków...
The Most Disgusting Act You've Ever Seen (nie pytajcie o co chodzi, bo to podobno tradycja - skończyło się na tym, że ostatnia osoba wypiła całą zawartość. Publiczność umierała z obrzydzenia :D)

...było mniej więcej tak:

Shanina's Bellydance

Boys' acrobatics

Leo & The Band

A show of a warrior

African dance

Indian dance

Single ladies

Słowem, z każdą chwilą było coraz lepiej. Ale kiedy na scenę zaproszono muzyków spoza szkoły, to było coś, co nie wiem, czy będę w stanie opisać. Początki macie tutaj:
Paud's drummers performance
Wielkie bębny, mnóstwo ludzi, niesamowita energia. Dźwięk bębna przeszywający Twoje uszy na wskroś. Zaczyna się od jednego, dochodzą inne, siła, taniec, rytm. Głośno, naprawdę głośno.
- Czy to normalna rzecz w Indiach? - zapytałam Aishwaryę.
- Każdy festiwal i każde wesele - odpowiedziała.
I to był ten moment, w którym postanowiłam, że jeśli kiedykolwiek wezmę ślub, to tylko z hinduskimi bębniarzami. Patrzyliśmy wszyscy na to zafascynowani - część publiczności (zwłaszcza stojąca) skakała i klaskała, ale klaskać nie było po co - żaden dźwięk nie był w stanie przebić się przez tę perkusyjną fuzję.
Co było potem? Potem było tylko lepiej. Całość występu trwała może 25 minut. Po pierwszych 15 minutach cała publiczność dołączyła do bębniarzy na scenie - i uwierzcie mi, to było najdziksze muzyczne przeżycie w moim życiu. Jeśli miałabym znaleźć odpowiednie słowo, byłby to muzyczny, bardzo intensywny orgazm i nie ma w tym ani grama przesady. Żaden koncert i żadne pogo nie były w stanie tego przebić - tej niesamowitej siły muzyki, tego, jak wszyscy jak na komendę wstaliśmy i pobiegliśmy poskakać i potańczyć do dzikiej, wyzwalającej muzyki przeszywającej i ciało, i duszę na wskroś. I każdy się w tym odnalazł - i ja, i fani dubstepu, i ludzie od spokojniejszej muzyki. Skacząc w mojej class dress i odkrywając dotąd nieznane ruchy mojego ciała czułam absolutne katharsis - i kątem oka widziałam, jak część ludzi z MUWCI przejmuje na chwilę pałeczkę od bębniarzy i to uderza w gong młotkiem, to próbuje coś na bębnach.
Nigdy w życiu nie przeżyłam czegoś podobnego, a wszelkie koncerty (nawet niech będzie i Iron Maiden) dały mi może 1/3 tego, co dostałam tam, w MPH.

Kiedy muzycy skończyli swój występ, musieliśmy zrobić przerwę, aż wróci nam słuch - po tak intensywnym natężeniu dźwięku potrzebowaliśmy jakichś 5 minut na powrót do normalnego życia. I bardzo dobrze, bo katharsis są męczące. Z makijażu nie zostało wiele, włosy potargał taniec, a sukienka była cała mokra - ale na co komu class, skoro ma się bębniarzy z Paud? :D

Poniedziałek rozpoczął się blokiem A, a to oznaczało dla mnie dłuższy sen i wstanie dopiero na przerwę śniadaniową.
Blok C, czyli Language&Literature, mam w sali konferencyjnej. Henning, mój nauczyciel z Norwegii, jest cudowny! :) To ten typ młodego angielskiego nauczyciela z pasją i szaloną kreatywnością. Na przykład w tym filmie z 2nd years' show - tak, to ten, który siedzi w fotelu :D
Moją pierwszą lekcję w MUWCI rozpoczęliśmy od dyskusji na temat naszych oczekiwań wobec tych lekcji. Uwielbiam takie projektowe podejście, jakiego w Polsce nauczyło mnie Centrum Edukacji Obywatelskiej, a którego nie doświadczyłam w naszym kraju nigdzie indziej, a już zwłaszcza w polskiej szkole ;)
Henning przedstawił nam mniej więcej zakres materiału, który będziemy omawiać. Matura IB dąży do jak największego zmedializowania i unowocześnienia przedmiotu, więc lekcje nasze uporządkowane są mniej więcej w bloki typu:
- Literature&context, czyli na przykład omawianie i porównywanie politycznych przemówień: jak przemawiał Gandhi, a jak przemawia Obama?
- Media&ideology - czy w dzisiejszym świecie mamy jeszcze wolność wyboru?
- Critical study - czyli podejście porównawcze do tekstu: czym się różni jeden tekst od drugiego i dlaczego
Zadanie domowe? Ruszyć zadek do biblioteki i pożyczyć "Persepolis" - książkę o rewolucji irańskiej w formie komiksu opisanego z perspektywy dorastającej dziewczynki. Widziałam na CRSie film animowany na podstawie książki i kiedy tylko Henning rzucił tytułem, wiedziałam, że to będą dobre lekcje.
Oprócz tego zadano nam narysowanie komiksu z dowolnym kontekstem lub tłem politycznym. Przypominając sobie moją manię rysowania komiksów w gimnazjum stwierdziłam "hell yes!".

Gdy tylko skończyło się L&L, pobiegłam do Space (budynek ze sceną, projektorem, lustrem do tańca i dwoma salami) na drugi koniec kampusu na zajęcia z teatru. Nandita, nasza nauczycielka, zdecydowanie daje na tych lekcjach dużo wolności. Podzieliła nas na grupy i rzuciła jedynie hasło każdej z grup. Przygotowujemy dzisiaj, przedstawiamy na następnych zajęciach. Moje hasło?
"Theatre is not revolutionary itself. It's a rehearsal for a revolution".
Czyli pozdrawiam, koniec wakacji :D Temat cholernie trudny, a ja trochę zmęczona po OW i wszystkim. Gdyby okazało się, że mam w mojej grupie nieco bardziej żywe osoby, może dałoby się to jakoś pokonać. Niemniej jednak nie było nam to dane: w grupie miałam dwie dziewczyny o równych chęciach do życia co ja i dziewczynę z programu Akshara, która niezbyt potrafiła mówić po angielsku. Sam język to nie problem, gdyby wykazała jakąkolwiek inicjatywę: niemniej jednak tak się nie stało, czym odebrała mi energię do końca. Mimo, że próbowałyśmy coś stworzyć we trójkę, zupełnie nie byłam zadowolona z efektu - brakło mi motywacji. Wyszłam z zajęć uznając je za totalną katastrofę, a gdy dogoniła mnie Pauline, ruszyłyśmy do wady (miałyśmy dużą przerwę w zajęciach - nie wiem jeszcze, na co są te przerwy, ale po trial period pewnie zapełnią się zajęciami). Okazało się, że Pauline świetnie dobrano grupę i super się bawiła - wiedziałam, że muszę pochodzić na więcej zajęć, żeby zmyć to okropne pierwsze wrażenie i spróbować jeszcze raz, ale i tak jakoś nie poczułam całej tej "theatre thing".
Idąc obok kafeterii i wymieniając z każdą mijającą nas osobą krótkie "hi, how you're doing" albo uśmiech, stwierdziłyśmy, że czujemy się jak w amerykańskim high school - brakuje nam tylko drużyny cheerleaderek :D Wszystko jest tak magiczne, nastawione na jak największe rozwijanie naszych talentów, że to zupełnie niepodobne do europejskich standardów nauczania. Dyskutowałyśmy też o tym, jak jeszcze nie czujemy tego, że spędzimy tu czas do grudnia, zanim zobaczymy naszych bliskich - na razie wydaje nam się, że jesteśmy na jakimś letnim obozie i za chwilę wrócimy do domu. Poważniejsza homesickness jeszcze przyjdzie, ale na razie nie teraz.

W czasie długiej przerwy ruszyłam z Luzią do biblioteki po Persepolis - i zostałyśmy tam trochę dłużej, żeby zorientować się, co tam właściwie mają. Na półkach międzynarodowych znalazłam między innymi książki w hindi, po francusku, angielsku, niemiecku i... po polsku! :D Co prawda większość z nich to pozycje równie interesujące jak "Zbiór zadań z fizyki", ale i tak jest nieźle - Marcin, mój co-year z UWC Red Cross Nordic, dał znać na fejsbuku, że u niego są pozycje tak niesamowite jak "Gotowanie w kuchence mikrofalowej" :D

Po długiej przerwie okazało się, że jest jeszcze dłuższa - ESS odwołane przez cały tydzień, bo nauczyciel ma problemy z wizą. Dla nas bomba, bo trochę wyluzowania się po OW zawsze mile widziane.
Jak się okazało potem, Math Studies i historia należą w moim planie lekcji do tego samego nauczyciela - do Vinaya. Vinay jest absolwentem MUWCI, studia skończył w Stanach i mieszka teraz na kampusie z żoną. To w sumie całkiem słodkie, jak niektórzy nauczyciele ułożyli tu sobie całe życie - na przykład moi wada parents, Parag i Karmeen, mają kilkoro dzieci, które mieszkają z nimi w wada house i chodzą do szkoły w pobliskiej wiosce. Pelham, dyrektor, mieszka z żoną, która uczy tu niemieckiego, a dzieci Cyrusa chodzą do szkoły do Pune, dojeżdżając codziennie jeepem.
Vinay jest typem inteligentnego, czasem uroczo złośliwego, sarkastycznego i konkretnego człowieka - czyli, jak można się domyśleć, od razu wzbudził moją sympatię :D Nie każdy poza MUWCI może liczyć na to, że w klasie math studies ma 10 osób i każdy mówi, kiedy czegoś nie rozumie - i nie jest to, jak w polskiej szkole (pozdrawiam moją 2A <3), tępione. Nie usłyszysz tutaj "No Sonia, chyba jesteś niepoważna" kiedy przyznasz, że nie zrozumiałaś jakiejś części i prosisz, by Ci ją wytłumaczono. Materiału jest dużo (biorę math studies 1 rok, a są jeszcze grupy, które ten sam materiał robią w 2), ale możemy z nim lecieć tylko wtedy, jeśli wszyscy go rozumieją.
Vinay również poprosił nas o to, byśmy mu mówili, jeśli idzie z materiałem za wolno lub za szybko - i kiedy to powiedział, byłam pewna, że naprawdę mogę to zrobić, bo chodzi tu naprawdę tylko i wyłącznie o nasze dobro.
No i zaczęliśmy robić zbiory. Zakres tematów gdzieś mam, ale jeśli ktoś z czytelników tego bloga naprawdę przejmuje się matmą, nie będzie zainteresowany tym, co robi dziewczyna z humana na math studies, przedmiocie dla humanistów :D

Po lunchu ja i Pauline zostałyśmy zaproszone przez Dagmar z Holandii na kubek herbaty. Dobrze poznać kogoś, z kim się jeszcze dużo nie rozmawiało, przy kubku czaju.

Wieczorem w MPH odbyło się obowiązkowe spotkanie z pierwszorocznymi - nie wiem, czy wspominałam tu już o Peer Support Group, ale jest to grupa drugorocznych pod opieką kampusowej psycholog wyznaczonych do tego, byśmy mogli im się zwierzyć, jeśli mamy jakiś problem. Obowiązuje pełna dyskrecja (powiedzieć o problemach osobom z kadry mogą tylko wtedy, jeśli chodzi o przemoc lub okaleczanie).
I właśnie PSG zaprosiło nas do MPH na spotkanie, by szerzej rozwinąć ten temat. Pogadali z nami otwarcie o wszystkich problemach, od których tutaj są: od presji rówieśników i tęsknocie za domem poprzez zarządzanie własnym czasem aż do kwestii najbardziej kontrowersyjnych: sex, drugs & rock'n'roll!
Byłam zachwycona całą prezentacją. "W MUWCI są 3 rzeczy do roboty: sen, szkoła i integracja - ale możesz wybrać tylko 2 z nich" - ten słynny cytat to wstęp drugorocznych do części o zarządzaniu czasem :D Jednak tym, co najbardziej przekonało mnie, że jestem we właściwym miejscu, była ostatnia część prezentacji poświęcona wódzie, dragom i seksom na kampusie. Dlaczego? :D
Bo to była pierwsza prezentacja na ten temat, podczas której nie mówiono mi tylko i wyłącznie "NIE RÓB TEGO TO JEST ZŁE". Zasady obowiązujące w szkole i przedstawione nam przez Pelhama są jasne: UWC nie akceptuje narkotyków, alkoholu i seksu na kampusie. Pelham dał nam znać, że każda informacja na ten temat będzie zmuszała go do powzięcia odpowiednich środków i że to naprawdę będzie przestrzegane. Prawo stanu Maharashtra też jest jasne: picie dozwolone od 21 roku życia, więc nie możemy stać ponad prawem. Ale drugoroczni z PSG powiedzieli nam, że nie żyjemy w wyidealizowanej bańce mydlanej i musimy zmierzyć się z faktami: te rzeczy się zdarzają. Jak stwierdzili: my tego nie popieramy, ale znamy życie na kampusie i pierwszoroczni powinni wiedzieć, co robić i gdzie szukać pomocy.
Jeśli zdarzy się, że wrócisz z Pune lub Paud (miasteczko 5 km od kampusu, do którego wszyscy chodzą w piątki) pijany i zobaczy Cię w tym stanie któraś z osób z kadry, stawiasz ich w o tyle niekomfortowej sytuacji, że mają obowiązek przekazać to Pelhamowi. Jeśli natomiast uda Ci się prześlizgnąć na kampus niezauważonym, koniecznie udaj się do Med Centre - to dla Twojego bezpieczeństwa jedyne miejsce, gdzie nikt nie ma prawa opowiedzieć Pelhamowi ani wada parents, co się z Tobą stało. Tam udzielą Ci pomocy (przypomnijmy, że mówimy o nastolatkach z całego świata - a nie o polskich nastolatkach, które pomocy rzadko kiedy potrzebują ;)) i będziesz mógł zostać do rana. Jeśli to nie Ty, a Twój przyjaciel jest w kiepskim stanie, również go tam zaprowadź - niestety trzeba liczyć się z faktem, że jeśli zobaczy Cię z nim ktoś z nauczycieli, zwykle oboje macie przerąbane. Plus Med Centre stawia sprawę jasno: jeśli Twój kumpel po pijaku jest mocno gadatliwy, to nie pielęgniarka będzie z nim prowadzić dialogi na cztery nogi do świtu, tylko Ty. Bo to przecież Twój kumpel :D
Jeśli chodzi o narkotyki, tego naprawdę nie popierają: ale jeśli już się zdarzy, odpowiedź jest jedna: Med Center i zasady podobne co do picia. Bylebyś był w bezpiecznych rękach.
Co do seksu na kampusie... przede wszystkim warto upewnić się, że nie przeszkadza to żadnemu ze współlokatorów. To jest najważniejsze, bo wszyscy mamy czuć się tutaj komfortowo. I jeśli już musimy to zrobić, to drugoroczni proszą: używajcie gumek, bo ciąża na kampusie lub jej usunięcie w Indiach to już nie jest prosta sprawa ani dla nas, ani dla szkoły, ani dla nikogo. Plus wiadomo - osoby ciężarne ze względu na ich bezpieczeństwo nie mogą dalej uczyć się w kampusie. Dziewczyna, która przedstawiała "seksualną" część prezentacji powiedziała nam, że naprawdę nie chcemy być w tej sytuacji - miała przyjaciółkę, która zaszła w ciążę i samo obciążenie psychiczne ciąża w tak młodym wieku jest naprawdę cholernym problemem. Drugoroczni poinformowali nas, że gumki można w razie potrzeby dostać u nich - ale żebyśmy sobie nie myśleli, że są darmową rozdawalnią prezerwatyw, można je od nich kupić ;)
Gdyby jednak się zdarzyło, że zapomnieliśmy o zabezpieczeniu, w szkole są również tabletki "the morning after". Powiedzieli nam jednak, że te naprawdę mieszają z hormonami i groźnie jest przyjmować więcej niż 2 w roku w odstępach półrocznych.
Ten sposób rozmawiania o tym, ta otwartość, a przede wszystkim część "nie polecamy, żebyście to robili, ale jeśli już zrobicie to..." naprawdę bardzo pozytywnie mnie zaskoczyły. Tu nie chodzi o wklepywanie nam do głowy głupich zasad, tu chodzi o własną odpowiedzialność i za swoje czyny, i za swoje błędy. A przede wszystkim chodzi o nasze bezpieczeństwo. Uważam takie podejście za absolutnie genialne - to było dla mnie coś nowego, coś, na co zawsze mogłam liczyć w domu, ale nigdy w szkole.
Po części poświęconej prezentacji przyszedł czas na dyskusje w grupach - po dwóch drugoroczych z PSG do każdej grupy i dowolne pytania. Z ciekawości zapytałam Sbongę, czy zdarzyła się na kampusie kiedyś jakaś ciąża - podobno tak, ale wiadomo, że musieli zrezygnować z nauki w UWC na rzecz dziecka: a naprawdę się kochali i chcieli to dziecko wychować razem. Rozmawialiśmy o wszystkim, bo mieliśmy absolutne zaufanie do drugorocznych i pewność, że żadne pytanie nie zostanie wyśmiane - owszem, śmialiśmy się razem, ale nikt nie był wyśmiewany. Kiedy doszło do pytania "co robić, gdy ktoś jest kompletnie zalany", Sbonga spytała, kto zna pozycję boczną ustaloną - gdy podniosłam rękę, poprosiła mnie o zaprezentowanie na niej. To było jedno z tych spotkań, kiedy naprawdę można się dowiedzieć, jak zachować się w konkretnych sytuacjach - a nie jedynie suche informacje mało przydatne w życiu codziennym. Łał.

Późniejszym wieczorem w Space odbył się także koncert Liama, mojego advisora, na tabli - tradycyjnych indyjskich bębnach. Posłuchałam 20 minut, po czym wróciłam do wady - potrzebowałam chwili relaksu i koncert mi to oczywiście dał, ale naprawdę padałam na pyszczek po całym dniu. Napisałam więc kilka maili i grzecznie poszłam spać.

We wtorek poczułam jakiś dziwny przypływ energii - mimo, że monsun przejął władzę nad pogodą i cały dzień lało, zwlekłam się z łóżka na śniadanie jeszcze przed pierwszym blokiem. Oprócz paru osób mi towarzyszących w całej kafeterii nie było nikogo :D
Zaczęłam od nieszczęsnego hiszpańskiego B - ale, ku mojemu zaskoczeniu, zrozumiałam wszystko, co Ainoha, moja nauczycielka, nam mówiła :) Wtedy pomyślałam ciepło o lekcjach hiszpańskiego w V LO z prof. Sokólską. Po przedstawieniu wymogów IB przeszliśmy do tematu o emigracji - i choć mówienie było naprawdę ciężkie, jakoś dałam radę.
Matma i zbiory, czyli powtórka z liceum byłyby całkiem zwyczajną lekcją, gdyby nie to, że Vinay ubrał krótki rękaw i odsłonił swoje dziary - wiedziałam wcześniej, że jest naprawdę super, ale tak równego nauczyciela ze świecą szukać.
Zaraz po matmie miałam z nim pierwszą historię - którą rozpoczął na przerwie żarcikiem "Oj, Sonia, nie wiem czy nie będziesz mnie miała dość na tych dwóch przedmiotach". Opowiedziałam mu o tym, że faktycznie może być ciężko, bo w Polsce brałam przedmiotów czternaście, z czego każdy z kimś innym, ale może damy radę :) I tak zaczęła się historia, a ja już wiedziałam, że nie ma to nic wspólnego z moimi licealnym lekcjami - jest dużo, dużo lepsze <3 Poniżej zamieszczam zakres materiału na pierwszą klasę:



Pięknie, prawda? :) W końcu uczę się o czymś konkretnym, co NAPRAWDĘ ma wpływ na świat, w którym żyję dzisiaj: na jego wojny i politykę oraz problemy społeczne.
Usłyszałam wtedy również bardzo ważne słowa dotyczące nauki i sprawdzianów, które chyba ukazują kolosalną różnicę między systemami nauczania w Polsce i w MUWCI: is it about the score or is it about the learning? Don't be mechanical!
(+1000000000 do kontrastu między moimi lekcjami historii w Polsce a lekcjami historii tutaj)
Z okazji urodzin Eliasa (Finlandia) Vinay również wplótł w lekcję śpiewanie "happy birthday" :D

Podczas długiej przerwy poszłam z Mary do biblioteki po książkę do matmy (wszystkie podręczniki zapewnia nam szkoła, ale ja mam mało podręczników: tylko z matmy i może z ESS, zobaczymy - reszta to kserówki z różnych źródeł). Po drodze spotkałyśmy Harsha, który właśnie wracał ze swojej fizyki na HL - ale że poziom podstawowy i rozszerzony odbywają się razem, tylko różnią się zadaniami (tak jak moja historia), Harsh polecał nam spróbowanie tego przedmiotu. Całą godzinę robili różne doświadczenia i super się z tym bawili. Gdyby ktoś miesiąc temu powiedział mi cokolwiek o fizyce, zapewne skończyłoby się to rękoczynami, ale po przemiłej niespodziance z historią powiedziałam "Dlaczego nie? Jak tylko znajdę chwilę, pewnie spróbuję".

Napisałam także maila do Nandity, że nie będzie mnie na dzisiejszych zajęciach z teatru, bo chcę spróbować ekonomii - a także potrzebowałam chwili, żeby odpocząć od tych negatywnych emocji nagromadzonych we mnie podczas pierwszej lekcji.
Do samej lekcji nie do końca wiedziałam, co sądzić o ekonomii jako przedmiocie - u nas dość słabo jest zarysowana potrzeba uczenia się czegokolwiek na ten temat, a tu jest to jeden z najpopularniejszych przedmiotów. Nasz nauczyciel, Vineeth, kontynuował swoją prezentację rozpoczętą dzień wcześniej. Na jakie sfery życia wpływa ekonomia? Co ze sobą niesie? Co można robić, jeśli się wybierze ekonomiczną ścieżkę kariery? I wierzcie mi lub nie, ale robi to tak, że ogromnie zainteresował tym nawet mnie. Czułam się podobnie jak na lekcjach matmy w gimnazjum: że ja na pewno jestem bardzo utalentowana z matmy, tylko trzeba trochę nade mną popracować. Niemniej jednak matura IB z ekonomii to w 1/3 arkusz z matmy, a ja od czasów gimnazjum stałam się nieco większą realistką - i wiedziałam, że dobrze było spróbować tego przedmiotu, bo jest naprawdę super. Ale jednak nie dla mnie :)

Po lekcjach nadszedł czas na wypróbowanie jakichś Triveni - jednak czułam się trochę zbyt zmęczona, by zaraz po lekcjach spróbować czegoś spektakularnego. Spojrzawszy więc do listy Triveni, którą mamy na naszych szkolnych mailach, zauważyłam, że od 15:00 odbywa się Triveni poświęcone robieniu papieru z kampusowej makulatury. Zaciągnęłam więc Davida i Pauline. Jak się okazało, to Triveni świetnie działało w zeszłym roku - z makulatury robili papier za pomocą specjalnej prasy, a z papieru własnoręcznie wykonywali zeszyty, które dawali dzieciom z okolicznych wiosek. Sprzedawali je również w szkole za grosze, zbierając na szkolny fundusz. W tym roku chcą pójść trochę dalej i zacząć robić różne rzeczy z papieru. Niby banalna rzecz, ale ile dobrego może ze sobą przynieść, prawda?
Po paper making miałam w sobie już trochę więcej energii, więc dziewczyny zaciągnęły mnie na Triveni off-campusowe, czyli do domu dziecka w Paud. Ruszyliśmy tam jeepami w grupie około 20 osób, nie wiedząc do końca, czego się spodziewać. Na miejscu jednak nie trzeba było dużo - grupka wesołych, kompletnie nieanglojęzycznych dzieci w wieku 5-10 lat chwytających nas za ręce i drugoroczne koordynatorki rozkręcające zabawy integracyjne z bieganiem, klaskaniem i rozmaitymi psotami. Kiedy zobaczyłam Metsa z Danii (180 cm wzrostu, długie blond włosy i niesamowicie niebieskie oczy) kucającego przed takim 5-latkiem i przybijającego z nim piątkę, poczułam, jak topnieje mi serduszko :) Sama też sobie znalazłam dziewczynkę, a właściwie to ona znalazła mnie: chwytając mnie za rękę zaczęła oglądać moje pierścionki i pokazywać, że ładne. 
Po chwili integracji zaproszono nas z dziećmi do sali telewizyjnej, gdzie oglądnęliśmy nakręcony w tym roku dokument o tym domu dziecka należącym do jakiejś tam organizacji. Dokument o biedzie w Bombaju, slumsach i o tym, skąd pochodzi większość z wychowanków. Film był trochę amerykański w montażu, trochę wzruszającej muzyki i obrazków - przekonał mnie, powiedzmy, w 50%. Ale kiedy na ekranie pojawiła się "moja" dziewczynka, a potem jej zdjęcie kiedy trafiła do sierocińca od ojca alkoholika i 16-letniej matki - a właściwie zdjęcie jej roztrzaskanej głowy - zdałam sobie sprawę, że kurde, może jest w tym wszystkim coś więcej. Zdziwił mnie nieco fakt, że film ten oglądają z nami te dzieci, w tym i dziewczynka. Ale może miało to coś na celu.
Nasza wizyta w Paud's Children Home trwała może półtorej godziny i to Triveni głównie na tym polega. Wszyscy byli zachwyceni, a ja drogę powrotną przemilczałam - nie mam zamiaru wybrać tego Triveni za moje. Mój brak podejścia do dzieci może możnaby jakoś przezwyciężyć, ale nie dałabym rady psychicznie - ok, spoko, mogę się pobawić z dziećmi raz w tygodniu przez 1,5 h, ale nie da mi to wystarczającego poczucia satysfakcji z mojej roboty jako udzielonej pomocy. Dlaczego? Bo w tych dzieciach jest coś więcej niż poklepanie się w rączki z białym człowiekiem raz w tygodniu przez półtorej godziny. Bo nie mogę zapomnieć o tym, że to sierociniec i żeby je poznać w wystarczającym stopniu, by naprawdę być w stanie w czymś pomóc - w byciu przyjacielem, ramieniem do wypłakania, starszym kolegą-wzorcem do naśladowania - nie wystarczy 1,5 h raz w tygodniu. To nie jest takie proste.
A przynajmniej nie dla mnie - bo jeśli coś robić, to dawać z siebie 200%.

8 komentarzy:

  1. udzielamy Ci błogosławieństwa na seksualne podboje - Piastowskie aniołki stróże <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Wyobraziłam sobie Dżeja z Bolesławem Chrobrym wytatuowanym na przedramieniu. To chyba zła myśl.
    Kazimierz Wielki

    OdpowiedzUsuń
  3. MUWCI to chyba sonioraj!

    H.

    OdpowiedzUsuń
  4. haha Piastowskie aniołki stróże hahaha dołączę się do nich. błogosławieństwo dla soniacza

    OdpowiedzUsuń
  5. Też widzę,że to SONIORAJ ( fajne!) i o to chodziło więc nie ma się czym martwić. Korzystaj ze wszystkiego tylko z umiarem, pamiętając że wszystko z umiarem, nawet umiar! A Lordy Piastowskie niech pamiętają, że są na okresie próbnym!!! :) Mami







    OdpowiedzUsuń
  6. a na czym polegaja Global Affairs?

    OdpowiedzUsuń
  7. Sonioraj tu sonioraj tam sonioraj siam. fajnie masz dziewczyno, zazdroszczę.

    właściwie po wczorajszym obczajeniu tego co wrzucił Mikołaj na swoją tablicę, stwierdzam, iż Andrzej nie powinien robić takiej miny, tylko jak za dawnych lat, dać Sonii porządnego klapsa. ^^ wiem, chora wizja. ;P


    Pozdrawiam "Piastowskie Lordy" i nie zawalcie okresu próbnego, Miśki♥

    A.A. (i wcale nie chodzi o Anonimowego Alkoholika!!!)

    OdpowiedzUsuń
  8. Nauczyciel z dziarami? Gdybym miał takiego matematyka, od razu chciałoby mi się uczyć:D Arkusz historyczny świetny, poruszający istotne zagadnienia XX w., a nie czasy prehistoryczne. Twój braciszek Sewer

    OdpowiedzUsuń