wtorek, 18 września 2012

Smak paskudnego czaju

W poprzednim wpisie zapomniałam dodać, że kiedy wracaliśmy z Pune z grupą Dance&Drama, Henning zagaił mnie następującym tekstem:
H: Sonia, właśnie sobie przypomniałem, że jeden z moich ulubionych reżyserów jest Polakiem! Kojarzysz Kieślowskiego?
J: Henning, od dzisiaj jesteś moim bogiem. Oczywiście, że kojarzę! Wiem, że jest reżyserem światowej sławy, ale dotychczas nie spotkałam kogoś, kto by go naprawdę kojarzył, a już zwłaszcza oglądał. Jej! :D Dekalog, Trzy Kolory, coś innego? Co Ci się podoba najbardziej?
H: Najbardziej "Podwójne życie Weroniki" razem ze wszystkimi częściami "Dekalogu".
J: <3

Środa rozpoczęła się kawą na L&L - czy wspominałam już Wam, że tu normalną rzeczą jest jedzenie na lekcjach (bo przecież nikomu nie przeszkadza) i robienie notatek na laptopach? Ja powoli też zaczynam się przestawiać na laptopa pod względem kilku przedmiotów - jest po prostu łatwiej i przejrzyściej.

Pierwszym long blockiem w moim życiu w MUWCI były hindi conversations, czyli obowiązkowy kurs hindi na poziomie konwersacyjnym dla całej społeczności szkolnej za wyjątkiem tych, którzy biorą hindi jako przedmiot. Hindi conversations zajmą nam miejsce w jednym bloku wolnym w planie lekcji, gdy już nam się on ustabilizuje po trial period. Co to oznacza? Jee, jeszcze mniej wolnego czasu i wszystkie bloki w ciągu dnia pozajmowane! :D Dlatego drugoroczni mi mówili: jeśli masz dla hindi rezygnować z Math Studies 1year i brać dwuletnie, nie rób tego. Błogosławione są wolne bloki w drugiej klasie. Amen.

Popołudnie spędziłam na tańczeniu i śpiewaniu "Cancelled, math is cancelled" na melodię "Susanna" The Art Company - Vinay zachorował i choć go bardzo lubię, byłam tak zmęczona, że potwierdziło się zdanie o błogosławionych wolnych blokach. Ruszyłam z Angelą z mojej grupy do tree house na małe pogawędki o Chinach (bo Angela stamtąd pochodzi), a następnie poszłyśmy do Art Centre. Tam miała czekać na mnie Weronika podczas swoich art classes, żeby dać mi sznurek (prawie jak w grach przygodowych :D). Sznurek był mi potrzebny do zawieszenia zasłon, które również ona mi podarowała - dwa dni wcześniej napisałam w specjalnym zeszycie w common roomie, że bardzo proszę o wbicie gwoździ w zaznaczonych miejscach w moim pokoju i dzień później miałam już to zrobione.
Art centre to specjalna część kampusu dla tych utalentowanych pod tym względem. Cudowne pomieszczenie pełne światła i sztalug - każdy, kto bierze art jako przedmiot, ma tam swoje specjalne miejsce. Odmierzyłyśmy z Werą sznurek, a Angela bawiła się swoim aparatem. Tak powstało to zdjęcie:

Po wizycie w Art Centre ruszyłam do pokoju, by zawiesić kurtyny i dodać mojemu kątowi nieco przytulności.
Kiedy powiesiłam zasłony na ścianach, każda dziewczyna wpadająca do pokoju była zachwycona jego wyglądem. Ilekroć do pokoju wszedł facet, padało pytanie "Dlaczego miałabyś wieszać zasłony na ścianie? Przecież nic nie zasłaniają.". Logika płci :D
Po pokojowych rewolucjach ruszyłam z Mary i Pauline przejść się po kampusie i pogadać z ludźmi. Przeżywałam właśnie dosyć poważny kryzys mięsny (2,5 tygodnia bez jedzenia mięsa innego niż kurczak w sosie, gdzie więcej jest kości i kurczaka) i David jako jedyny mnie rozumiał - nawet coffee shop nie był w stanie zaspokoić naszych potrzeb mięsożerców. Żeby odwieść myśli od wizji schabowego, dziewczyny zabrały mnie do biodome, skąd jest świetny widok na boisko do piłki nożnej - tam odbywały się właśnie próby fizyczne do drużyny Fire Service. Kiedy zobaczyłam, jak grupy kandydatów biegną test Coopera (12 minut biegania w kółko), mają próby siłowe i po tym wszystkim wbiegają jeszcze na Internet Hill, pomyślałam, że chyba jednak nie spróbuję na następnych testach w niedzielę. Co nie zmieniło faktu, że respekt do Fire Service mam ogromny.

Wieczorem ruszyłam z ciasteczkami owsianymi do pokoju Wery, żeby sobie pogadać. Byłam zmęczona, miałam syndrom "nikt mnie nie kocha", tak bardzo chciałam się integrować że z nikim nie wychodziło i w ogóle było mi źle, jak to źle bywa chyba tylko kobiecie - i nikt wtedy jej nie zrozumie tak, jak druga kobieta (ewentualnie przyjaciel gej). Wyszłam więc od Wery nieco pokrzepiona i natknęłam się na Harsha - razem poszliśmy do mojego pokoju ("a nie chciałabyś zawiesić tych zasłon jakoś żeby się odseparować od reszty?") i tam pokazałam mu w ramach homesickness mój przepiękny urodzinowy album od najlepszych przyjaciół na świecie. Harsh przeglądał kartki, uśmiechał się na widok zdjęć z imprez i wszelkich wydarzeń i rozumiał, jak za takimi ludźmi można tęsknić.
Smutki zażarte Oreo przenieśliśmy w rozmyślania na temat tego, co możnaby fajnego zrobić w exeat weekend - to weekend wyjazdowy na początku października, kiedy w piątek po lekcjach możemy wyjechać dokąd tylko chcemy, byleby wrócić w poniedziałek na check-in wieczorem. Harsh myślał nad wyjazdem nad morze albo do rezerwatu tygrysów, ja myślałam tylko nad tym, żeby mieć fajną ekipę, fajne miejsce i native speakera w pobliżu. Zobaczymy!
W międzyczasie wpadła do nas Mary z Raulem, który, po naszej ostatniej rozmowie na temat utrzymywania głębszych znajomości, wpadł mnie przytulić na dobranoc. Przytulił się ze mną, przytulił się z Harshem, ze względu na to że jest jednym z niewielu rozumiejących kobiety tutaj facetów nie zapytał o zasłony na ścianie, i sobie poszli.

Wieczór upłynął pod znakiem herbaty (paskudnego czaju z proszku, który kupiłyśmy na spółę w Punie z Pauline), leczeniu przeziębienia Aishwaryi i pomocy jej w hiszpańskim - jest w grupie ab initio i czułam się turbosuperekstra, mogąc komuś pomóc z tego przedmiotu :D (nieważne, że chodziło o naprawdę podstawowe kwestie. Nieważne :3)

Czwartek rozpoczął się hiszpańskim w specjalnej klasie w cafeterii - często zdarza się tak, że jeśli nauczyciel przewiduje lekcję teoretyczną bez większej aktywności fizycznej uczniów, a lekcja ta odbywa się na pierwszej lekcji, uczniowie mogą na nią przynieść śniadanie z cafeterii. I tak słuchałam hiszpańskich opowieści o subkulturach zajadając się płatkami z mlekiem i ćapati.

W drodze na kolejną lekcję zastanawiałam się, czy znowu dzisiaj będzie odwołana matma i historia, gdy spotkałam Vinaya. Przywitał mnie swojskim "Hahaha, jestem dzisiaj zdrowy, będziecie cierpieć :D" i pozbawił wszelkich złudzeń :D
Mimo to skończyłam lekcje po 3 blokach i miałam tak dużo czasu, że aż zdecydowałam się zrobić porządek w pralni w pokoju wspólnym. Przy okazji znalazłam parę własnych rzeczy, a kiedy zabrałam się do uporządkowania wielkiej góry ciuchów na półce, ze wstrętem odkryłam, że dalej są tam rzeczy niektórych osób z mud fights, niewyprane i wciąż mokre. A w nich truchło karalucha wielkości palca wskazującego - wyrzucając zwłoki na zewnątrz pomyślałam, że tego syfu nawet karaluch nie wytrzymał. Więc zdecydowałam się zrobić wielką rewolucję w części pralniczej: rozpisałam Community Rules na temat prania, podzieliłam regał na część z mokrymi i część z suchymi ciuchami, wszystko, co było na suszarkach i w pralkach albo powiesiłam, albo złożyłam na odpowiedniej półce. Dobre uczynki na tydzień miałam z głowy, ale zwróciło się, gdy Melissa, drugoroczna z Turcji, wpadła na chwilę i doznała olśnienia :D
Kiedy poszłam na chwilę do siebie, Minjoo wpadła wprost z lekcji i spytała, czy nie chciałabym czasem przemeblować naszej połowy pokoju - i tak wspólnymi siłami zmieniłyśmy ustawienie. Od razu zrobiło się więcej miejsca, a ja wspomniałam gdzieś mimochodem bursę na Ułanów i moje współlokatorki, które, jeśli im nie pasowało ułożenie mojego biurka w pokoju, pod moją nieobecność wynosiły je na korytarz <3
Zrobiło się całkiem przytulnie, powiesiłam więc moje przywiezione z Polski plakaty: "Never too old to rock" i "Feel like at home" (ten ostatni to z okazji Euro 2012, bezwstydnie zapieprzony z tablicy ogłoszeń w brzeskiej Biedronce :D). Stwierdziłam, że muszę dokupić jeszcze światełka i już będzie naprawdę zacnie. Zapytałam Minjoo, czy nie ma czasem, jako Najlepsza Roomie na świecie, jakiejkolwiek herbaty oprócz czaju, bo nie mogę już pić tego obrzydlistwa. Odpowiedziała mi pudełkiem zielonej herbaty, w którym znalazły się nawet dwie torebki czarnej. Twinings. BEZ MLEKA :DDD Ruszyłam w obchód po sąsiednich pokojach i kiedy już mogłam się napić czarnej herbaty z cukrem i bez mleka, byłam w siódmym niebie.

Od dwóch dni na terenie kampusu miała się odbyć rejestracja paszportów - czytaliśmy o tym w mailu wysłanym do całej społeczności szkolnej. Oficer policji z Paud miał przyjechać do nas, ale, jak to w Indiach bywa, wszystko zostało odwołane. W czwartek miało się już odbyć na sto procent, kiedy okazało się koło 14, że jednak nie. Koło 15 rozeszła się wieść, że jednak tak. Od 16:30 czekaliśmy więc w MPH na rejestrację - ruszyła koło 17:30, a że nazwisko mam, jakie mam, czekałam do 19:30. Nie było to jednak jakimś problemem: gdybym była sama, umarłabym z nudów, ale potraktowałam to jako świetną okazję do integracji. Pogadałam z Luzią i Louise, pograłam z dziewczynami w gry na iPodzie i przeczytałam sporą część Persepolis - słowem, nie był to czas zmarnowany.

Kiedy w końcu udało mi się dostać do police officera, przywitał mnie raźnym:
O: Good afternoon!
J: Good afternoon!
O: Hahaha, a wcale że nie, bo good morning.
J: <zdezorientowany śmiech>
Potem zapytał o imię, kraj i datę urodzenia, porównał z paszportem i pozwolił iść. 3 godziny czekania na jego zabawny żarcik = this is India, część 18525957 :D

Na check-inie dostałam oficjalną pochwałę od wada parents i ludzi z Wady - coś czułam, że ogarnianie pralni wejdzie mi w stały nawyk :) Nie wiem czemu, ale sprawiło mi to straszną przyjemność. No, może poza częścią z karaluchem. Ale nawet do tego zaczynam się tu przyzwyczajać - w moim pokoju jestem oficjalnym bug killer.

Życie towarzyskie w MUWCI zaczęło kwitnąć. Część osób już jest w mniej lub bardziej poważnych związkach/relacjach/przygodach, co mnie na przykład wydaje się mało zrozumiałe jak na trzeci tydzień z około stu, jakie przyjdzie nam tu spędzić, ale co kto lubi. Trzeba też przyznać, że część osób przeżywa tu chyba syndrom psa spuszczonego z łańcucha względem rodzicielskiej kontroli, albo po prostu są na takim etapie życia, kiedy związki imprezowe (co chwila słyszy się tu o jakiejś imprezie z mniejszą lub większą ilością alkoholu) w jakiś sposób zaspokajają ich potrzeby. Oczywiście, jak to w małej społeczności bywa, niekoniecznie chcąc wiedzieć kto, z kim i kiedy, i tak wiem wszystko.
Są też pozytywne aspekty integracji i rozkwitu życia towarzyskiego - ja na przykład doświadczam czegoś absolutnie nowego, obserwując z uśmiechem to, że w MUWCI jest pełna tolerancja dla związków homoseksualnych. Generalnie o związkach zarówno nauczycieli, jak i uczniów oficjalnie się nie mówi, ale są nauczyciele zarówno w hetero-, jak i w homoseksualnych związkach - są i tacy uczniowie. I kiedy wpadłam do pokoju ucieszona obserwacjami, że jednej z moich bliższych MUWCI girls coś zaczyna się tutaj naprawdę udawać w tym względzie, zapytałam dziewczyny z pokoju, czy już wiedzą. Wiedziały i też się cieszyły - i to było cudowne, tak odmienne od Polski, że ta tolerancja była prawdziwa. Nieudawana i niewymuszona przez nowoczesne wzorce i obawę przed byciem nazwanym homofobem w nowoczesnej, tak przecież tolerancyjnej Europie.
Podczas oczekiwania na passport registration wzięłam ową MUWCI girl na stronę i wyznałam, że wydawało mi się, iż jest trochę speszona faktem, jakobym zaobserwowała coś. Chciałam jej tylko powiedzieć, że ma moje pełne wsparcie i w stu procentach ją akceptuję, trzymając kciuki. Zostałam mocno, mocno przytulona i powiedziano mi, że "dobrze wiedzieć, że można komuś o tym powiedzieć bez obaw". Potem zapytałam, czy to coś poważniejszego - nie wiadomo jeszcze, to dopiero trzeci tydzień, ale cieszmy się tym, co jest. Lepszej odpowiedzi nie mogłam otrzymać, by cieszyć się razem z nią :)

Piątek rozpoczął się ogromnym zmęczeniem - lekcje przeminęły jakoś, a na długim bloku spotkały się dwie grupy L&L uczone przez Henninga. I tak zabraliśmy się za nasz pierwszy esej, poświęcony jednemu z 5 tematów dotyczących Persepolis. Termin oddania eseju nie jest jeszcze znany, ale prawdopodobnie będzie to za około 2 tygodnie. Siedzieliśmy więc po cichu przez półtorej godziny, każdy na swoim miejscu, z kawą/herbatą/wodą na blacie ("tylko uważać na laptopy!"), pracując nad esejami w spokoju i sprzyjającej atmosferze. Henning powiedział nam, że jeśli nie napiszemy teraz nic, to jest absolutnie w porządku - jemu samemu zajmuje 2-3 dni, zanim napisze cokolwiek na kartce, gdy pisze do gazety czy do wydawnictwa (zajmuje się pisaniem zawodowo).
Long blocks mają w połowie swego trwania dziesięciominutową przerwę na przekąskę w cafeterii - często jest to rogalik, kanapka, ciasteczko, a do tego herbata, czaj lub jakiś sok. Można z nimi wrócić na lekcję i po prostu dojeść w międzyczasie.
Siedziałam tak więc z wodą przy laptopie i na chwilę przerwałam pisanie - rozejrzałam się po sali, wymieniłam uśmiechy z Henningiem, poprawiłam okulary, rozciągnęłam palce i przeszło mi przez myśl, po raz kolejny, porównanie tego wszystkiego z polską szkołą. Nie powiem, że MUWCI jest mniej stresujące, bo nie jest - ale stresuje od kompletnie innej strony: tej odpowiedzialności za siebie, o której tu pisałam, i od strony zarządzania własnym czasem. Zajęcia mają zupełnie inną formę, choćby pod względem kontaktu z nauczycielami.
Uśmiechnęłam się do siebie na myśl, że tutaj jestem, i wróciłam do pisania eseju na temat zmagań emigrantów na Wschodzie.

Na hiszpańskim nadszedł czas na nasze własne prezentacje na temat subkultur. Ponieważ od dłuższego czasu rzygam powerpointem, przygotowując swoją prezentację na temat hippisów sięgnęłam po narzędzie znane mi z pracy w CEO - po Prezi, internetowe, nowoczesne prezentacje. Jak wiadomo, mój hiszpański jest na troszeczkę (jedynie ciut-ciut!) niższym poziomie niż zaawansowany, dlatego nawijanie po hiszpańsku na temat hipisów było trochę ciężkie. Choć poszło całkiem nieźle, trochę się denerwowałam. Po hiszpańskim jednak mijając Johna Roya usłyszałam:
JR: Naprawdę niezła prezentacja, Sonia!
J: A co to, Peer Support Group? :D
JR: Nie, po prostu mówię prawdę. :D
I czułam, że naprawdę ją mówi. Szczerze i bez żadnych podtekstów.

Historia okazała się trochę gubiąca: Vinay zapowiedział nam na przyszły piątek test na temat pretensji Żydów i Arabów do Palestyny, a ja (i nie tylko ja), po naszych lekcjach zdecydowanie nie czułam się gotowa na pisanie testu. Na ów lekcję mieliśmy do przeczytania dwa teksty historyków (Schlaim, Karsh) na temat całego konfliktu, w których jeden pisał o małym jej odcinku, a drugi głównie krytykował pierwszego i obejmował większą część zagadnienia. Kiedy rozpoczęliśmy dyskusję o tekstach na lekcji, jedyne, co przyszło mi na myśl, to to, że ja już za cholerę nie wiem, jaka jest prawda i kto ma rację. Jak się okazało, nie ja jedna: ktoś głośno wypowiedział swoje wątpliwości, a Vinay odpowiedział nam w naprawdę zaskakujący sposób.
Historia w IB nie polega na tym, że masz znać na pamięć wszystkie daty dotyczące danego zagadnienia, znać osoby i przyjętą w podręczniku wersję. Od tego są kalendaria i google. Zadaniem historii w IB jest nauczenie nas porównywania źródeł rozmaitych historyków, by zrozumieć kontekst i umieć określić, który z nich miał jakie inspiracje podczas pisania, o jakich wydarzeniach związanych z danym tematem słyszał. Przykładowo, powinniśmy umieć porównać wersje wydarzeń mających miejsce we wrześniu 1939 wg mnie, Polki, i według kogoś z Niemiec, a także kogoś z Izraela, i umieć z nich wyciągnąć jakąś wspólną wersję zgodną z faktami. Wiadomo, że to będzie trudne. Ale nie chodzi o to, by znać na pamięć daty i osoby. Chodzi o to, by samemu zaczerpnąć coś z tej historii, by mieć własne zdanie.
Jak można się domyśleć, Vinay zrobił nam w głowach coś, co określiłabym słowem mindfuck. Po lekcji wszyscy dyskutowaliśmy o tym, jak różni się ta historia od tego, do czego przywykliśmy w naszych szkołach. I jak cholernie trudna się staje w takim momencie.
Vinay w każdym razie zapewnił nas, że nie ma czego się bać - test będzie tylko wskazówką dla niego, jak ma prowadzić lekcje, by było lepiej. Może będą oceny, może nie - zobaczymy. Ale mamy się nie martwić - jeśli tylko przeczytamy ze zrozumieniem teksty, które nam dał, będziemy w stanie to napisać. (żebyście widzieli te teksty!)

Po lekcjach pobiegłam na spotkanie Film Clubu, na którym oficjalnie podzieliliśmy się zadaniami i dobraliśmy w grupy działania. W tym miesiącu dużo się będzie działo w MUWCI w związku z obchodami 15-lecia szkoły i 50-lecia UWC, więc ekipa MUWCI.tv musi być wszędzie. Ja zgłosiłam się do filmowania Indian Cultural Evening, który miał się odbywać następnego dnia. Na poprzednim spotkaniu FC pisaliśmy na kartkach nasze oczekiwania wobec tego, czego chcielibyśmy się tu nauczyć, więc skoro jeszcze nie umiem zajmować się obróbką filmu, Tan-Mei pomoże mi złożyć całość. Członkowie MUWCI.tv mają również dostęp do legalnego oprogramowania - Final Cut czy Adobe Premier niedługo będą zainstalowane na naszych komputerach, w zależności od tego, czy mamy Maca, czy Windowsa.
Strona internetowa MUWCI.tv jest w renowacji, ale można zobaczyć ją tutaj: http://muwci.tv/
Czułam, że nawet jeśli zrezygnowałam z filmu jako przedmiotu, jestem w dobrych rękach. Jak się dowiedziałam od Swati dzień wcześniej, w drodze na Dance&Drama, film studies to bardzo dogłębna analiza tematu od kilku stron: trzeba nastawić się na pisanie scenariuszy (dużo, dużo pisania) a w ramach zaliczenia IB zrealizować 7-minutowy film. W przypadku mojego ewentualnego zainteresowania karierą producenta filmowego nie wiem, czy byłabym w pełni z tego zadowolona, zwłaszcza, że z teatrem jako przedmiotem się nie do końca odnalazłam.

Po spotkaniu Film Clubu pobiegłam na spotkanie UWC Learning Group - Usha, szefowa działu UWC Learning, przez cały tydzień zapraszała nas na spotkania w ustalonych grupach, żeby nas lepiej poznać i opowiedzieć o tym, co dla niej znaczy praca w tym dziale i co UWC może znaczyć dla nas.
Gdy zrobiliśmy znaną mi z CEO rundkę "Z czym zaczynasz weekend", jedyne, co byłam w stanie odpowiedzieć, to "zmęczenie". Część osób wybierała się jeszcze tego dnia do Paud, pobliskiej wioski w której ludzie z UWC zwykle spędzają piątki, ale ja stwierdziłam, że pójdę w przyszłym tygodniu - i tak nie idzie cała społeczność, bo spora część ma advisor dinners, więc nie tracę aż tak wiele.
Po spotkaniu całą grupą podeszłam do Ushy, żeby spytać, kto w MUWCI pełni rolę psychologa, bo w szumie informacyjnym zapomniałam, kto się zajmuje Peer Support Group, a czuję, że wszystko mnie trochę przytłacza - a obudziłam się śniąc całą noc koszmary, więc chyba coś jest na rzeczy. Usha pokierowała mnie do Zii, która również tutaj uczy i, jak wszyscy, mieszka na terenie kampusu. Ruszyłam do jej wady, ale Zia miała właśnie kogoś u siebie, więc poprosiła o przyjście za godzinę. Świeciło słońce i był weekend, więc w ciągu tej godziny zrobiło mi się trochę lepiej. Stwierdziłam jednak, że skoro odczułam potrzebę pójścia, to pójdę. W międzyczasie posprzątałam trochę w pralni, odwiedziłam na chwilkę równie smutną Werę (widać biomet niekorzystny), no i poszłam do domku Zii. Jak się okazało, opieka psychologiczna w MUWCI również jest na najwyższym poziomie.

Przeszłam się po wadach przed check-inem w ramach integracji, ale kampus był średnio żywy - ci, którzy mieli jeszcze siłę, poszli imprezować do Paud, a ci, którzy byli nieżyli, schowali się w swoich pokojach. Harsh miał wpaść po check-inie na latte, jednak zaspał - więc chyba naprawdę wszyscy byliśmy absolutnie padnięci :D
Poszłam więc do pokoju wspólnego, gdzie poznałam Srinidhi - dziewczynę z Bombaju, z którą jeszcze do tej pory nie rozmawiałam. Gadałyśmy o exeat weekend i jakoś tak wyszło, że zaprosiła mnie do siebie - powiedziałam, że zdecydowanie rozważę tę propozycję, ale wciąż miałam z tyłu głowy inne pomysły. Słyszałam już o tym, jak rodziny native'ów są przemiłe w takim stopniu, że wszędzie Cię zawiozą, będą z Tobą, wszystko Ci pokażą - to ma swoje ogromne plusy, ale nie byłam pewna, czy chcę spędzić pierwszy exeat w czysto turystycznej formie z poznawaniem rodziny i zwyczajó, czy może bardziej przygodowo-integracyjnej z ludźmi z MUWCI. Z tego, co słyszałam, część osób jedzie do Goa (imprezowe miejsce), część wybiera się do Bombaju. Pokoje w hostelach i hotelach są bardzo tanie (różny poziom ekstramalności, ale niekoniecznie trzeba źle trafić :D) w całych Indiach, więc może morze z Harshem i ludźmi nie jest takim złym pomysłem? Nie wiem, zobaczymy. Na razie obie furtki są otwarte, może jeszcze pojawią się inne opcje.
I, jak się okazało, gdy ludzie wrócili z Paud, porozmawiałam z Eliasem (po Paud w stanie przyjemnego podchmielenia) i również wyraził chęć udania się ze mną na exeat - jeszcze nie wiemy gdzie, ale gdzieś na pewno! Najlepiej by było z przygodą i native'm w jakimś fajnym miejscu z dużą dozą niezależności (i tu urządzałby nas Harsh). Gdy dołączyła do nas Pauline i Daniel ze Szwajcarii, zeszło jakoś na temat wakacji - wszyscy planujemy zostać w Indiach na jakieś 2 tygodnie po zakończeniu roku szkolnego w maju, więc również możnaby się zgrać w temacie podróżowania. Potem naszła mnie przerażająca myśl, że już tego lata będę miała swoje 18. urodziny - łał! Wciąż nie mogę uwierzyć, że jestem w tym wieku. W każdym razie pomyślałam wtedy, w pokoju wspólnym, że strasznie chciałabym spędzić z tymi ludźmi osiemnastkę. Dla tych, którzy wiedzą o moich CRSowych 16. urodzinach, nie będzie pewnie niespodzianką, że zaprosiłam misie z Finlandii, Belgii i Szwajcarii do Polski na ten czas :D Wiadomo, że całkiem możliwe, iż nie będą w stanie przyjechać, ale do tego mamy jeszcze 10 miesięcy - zdąży się z nimi o tym pogadać :)
Póki co ustaliliśmy, że zrobimy rozeznanie względem exeat i dogadamy się wkrótce.

Wieczorem Minjoo została Współlokatorką Dnia - nie wiem skąd nabrała wielką butelkę Coca-Coli i upiekła brownie. W dopełnieniu z koreańskimi cukierkami smakowało rewelacyjnie. :D

2 komentarze:

  1. JEDŹ DO GOA. KONIECZNIE.

    Nazwa "goa trance" nie wzięła się znikąd.

    http://www.youtube.com/watch?v=nH32ul7yzJA

    RS

    OdpowiedzUsuń
  2. Sonia ja bym bardzo chciala zobaczyc te teksty albo chociaz bibliographic reference!!! wiem ze mecze Cie niesamowicie ale to takie ciekawe!! a co do nauki historii w IB to wlasnie to mnie fascynuje ze musisz miec "high tollerance for ambiguity" i znalezc sposob na zintegrowanie w sobie tych wszystkich sprzecznych pogladow. ja sie uczylam historii na pamiec w liceum a potem nagle byla taka wolnosc, ze jak sie nauczysz myslec historycznie to potem mozesz analizowac kazdy fakt i kazdy fakt jest przydatny w konstruowaniu argumentu w eseju. history nie rowna sie truth! lots of love, SoburM.

    OdpowiedzUsuń