środa, 18 lipca 2012

The place where grass is greener - CRS

photography by Sarah Gee

Sometimes in our lives, we all have pain
We all have sorrow
But, if we are wise
We know that there's always tomorrow
Lean on me, when you're not strong
And I'll be your friend I'll help you carry on
For it won't be long, till I'm gonna need
Somebody to lean on.
/CRS camp songs, Lean on me

Pisząc o inspiracjach i o tym, co mnie pcha do przodu i nie daje usiedzieć w jednym miejscu, nie można zapomnieć o dwóch miesiącach, od których wszystko się zaczęło - o Camp Rising Sun 2010.
Wyobraźcie sobie 60 dziewczyn i 20 counselorów, którzy na 2 miesiące zjeżdżają się do Stanów ze wszystkich stron świata i spędzają ze sobą dwa miesiące w okolicy cichego miasteczka Rhinebeck. Nie spotykają się z ludźmi z zewnątrz (chyba, że od czasu do czasu). Uczą się wszystkiego. Ciężko powiedzieć, jak i o co w tym chodzi. Ale wszystkim tym, którzy chcieliby to zrozumieć, podsyłam linki:
Ja u Wsioka w 2010, czyli podcastowy wywiad o CRSie
Amerykańska strona CRSu
Stowarzyszenie Polskich Wychowanków Camp Rising Sun

Peru, Stany, Iran, Polska..
Dwa najlepsze miesiące mojego życia. Bo takich ludzi, takiej życiowej lekcji i tylu doświadczeń nie ma nigdzie indziej. Clinton to miejsce jedyne w swoim rodzaju.
Czego nauczyłam się na CRSie?
Na pewno czerpania radości. Ze wszystkiego; z pracy, z życia, z muzyki i uczenia się czegoś nowego. Oprócz tego lista nie ma końca. 

Hiking trip
I myślę, że już do końca moich dni będę wracać myślami do dni w Clinton, do tej atmosfery, tych budynków, tego miejsca. Nigdzie indziej nie zbudowałam tak silnych relacji z ludźmi w tak krótkim czasie, popartych rozwijaniem wszystkich sfer życia: ciała, duszy, serca i umysłu.
Jakże piękne jest to, ile świata można zwiedzić stypendialnie - 100% stypendium zmusiło mnie jedynie do zabrania ze sobą kieszonkowego na 5 dni w Nowym Jorku. CRS utrzymuje się z dotacji ludzi, którzy już go ukończyli. Kiedy tylko zacznę zarabiać własne pieniądze, na pewno sama zacznę ich dofinansowywać.

CRS inspirował i inspirować będzie mnie przez resztę życia. Moje urodziny w 2010 roku odbywały się na obozie. Było hucznie i naprawdę, naprawdę wspaniale. W marcu 2011 wspomniałam sobie to wszystko i stwierdziłam 'kurde, jaka szkoda, że już ich nie spędzę z CRSowymi tradycjami'. A potem wpadłam na szalony pomysł.
Utworzyłam na fejsbuku wydarzenie, na które zaprosiłam wszystkich ludzi z CRSem związanych, jakich znam (około 130 osób). Napisałam, że 31 lipca obchodzę urodziny i wiem, że to porąbany koncept, ale zapraszam wszystkich. Niech przyjedzie choćby jedna osoba, a mnie już będzie ogromnie milo.
16. urodziny celebrowałam w międzynarodowym gronie - oprócz polskich przyjaciół przyjechały do mnie 4 dziewczyny z mojego rocznika plus mama jednej z nich.

Polskie Stowarzyszenie Wychowanków CRSu co roku spotyka się pod Warszawą na majówce. Tradycją już jest, iż wkręcamy nowych kandydatów na CRSowców, że jesteśmy sektą, dlatego elementem każdej majówki jest spacer do lasu w grupie i z pochodniami. W tym roku obraliśmy inną trasę niż dotychczas. I choć każdy z nas wie, jak należy zachować się w lesie, a nasze "sektowe" spotkanie odbyło się na drodze pełnej piachu (gdzie też wsadziliśmy pochodnie), ktoś z domów na drodze do lasu zobaczył nas i zadzwonił po policję. Policja przyjechała kiedy śpiewaliśmy obozowe piosenki w gronie 25 osób i tańczyliśmy dookoła pochodni. Na szczęście policjanci zapragnęli nas tylko spisać (usłyszawszy, że pochodzimy z całej Polski i wszyscy razem byliśmy na obozie, a wśród nas są osoby i po 50. roku życia, i piętnastolatki). No, i oczywiście kazali nam zgasić pochodnie ;) Problem polegał na tym, że oprócz nich nie mieliśmy żadnego źródła światła. Prawdziwy CRSowiec do końca wykorzystuje każdą chwilę, więc stwierdziliśmy, że dopóki mamy policyjne reflektory, to jeszcze pośpiewamy. Padło na "Always look on the bright side of life", a kiedy śpiewaliśmy tak wesoło, tańcząc i grając na gitarze w mocno ogniskowym klimacie, policjanci spisujący nas w samochodzie zapalili "koguta" :) O tym, jak inspirujące są majówki w lesie, z gitarą, policyjnymi kogutami i śpiewaniem "Always look on the bright side of life", chyba nie trzeba nikomu mówić.
W tym roku uczestniczyłam także w wyborze camperów na 2012 season, będąc jednym z członków komisji kwalifikacyjnej. To samo miejsce, dwa lata różnicy w czasie, stanowisko wystraszonego uczestnika vs. stanowisko pseudojurora... History has a way of repeating itself!
Obozowicze na 2012, Agata i Tomek, właśnie spędzają czwarty tydzień w USA. Oby wrócili równie zainspirowani.



CRS Polish Reunion - tu w Krakowie
bonusowa ja w 2010...
ph. Hester Mourik, CRS 2012

czwartek, 5 lipca 2012

So when you hear this autumn song...

zdjęcie: Kalina Tyrkiel

Cześć, Misie.
Mam na imię Sonia, mówią na mnie Pufa, a lat mam siedemnaście. Niby nic specjalnego, ale jednak czasem dobrze jest mieć swoje miejsce w sieci.
Za 49 dni wylatuję do Indii. Po co? Po stypendium United World Colleges i takie poszerzanie horyzontów przez dwa lata, o jakim mi się nie śniło. Chociaż patrząc na to sceptycznie, jeszcze może się okazać, że nigdzie nie pojadę - wniosek o wizę wciąż jest rozpatrzany w smutnym biurowcu mieszczącym w sobie ambasadę Indii na ul. Rejtana w Warszawie. Biedny Rejtan. Gdyby tylko wiedział, co mu przyjdzie reprezentować.
W każdym bądź razie zaczynając coś, warto jest określić sens tego działania. To jedna z wielu rzeczy, jakiej nauczyły mnie prace społeczne i projekty. I chciałabym, a chciałabym strasznie, aby i ten blog czemuś służył. Skoro istnieją blogi modowe inspirujące innych (Raspberry And Red forever! :) <3), równie dobrze może istnieć i mój, trochę mniej skonkretyzowany i modny. Bo przyznam szczerze, że nigdy nie umiałam być ładna, modna i w podróży jednocześnie. Mam nadzieję, że będzie on inspirował w troszeczkę innym kierunku niż decydowania, w co się dzisiaj ubrać, bo nie ukrywam, iż nie na tym się znam i nie to mi gra w sercu. W swojej głowie stawiam przede wszystkim na rozwijanie się w tym, co niematerialne, przez co często cierpi moja mama i otoczenie. Brzmi dość patetycznie, ale niektóre rzeczy w życiu muszą być traktowane serio.
No, to co? Let's get it started!

...(aha!)
Let's get it started!
(in here!)

Rany. Czasami naprawdę żałuję, że przez pismo nie można przekazać muzyki, tanecznej energii i tych kocich ruchów, które właśnie tu dla Was szykuję na rozpoczęcie blogowania. Nie łapiecie tego?
Ja też bym nie załapała na Waszym miejscu. Nevermind!