piątek, 31 sierpnia 2012

Gangham style!

No i jestem! :D Dziś zarejestrowałam laptopa. Wklejam przygotowywaną od kilku dni notkę plus dodaję, co nowego.
Kiedy pisałam do Was o lekkiej tęsknocie za domem, zaraz po tym moja roomie, Aishwarya, zaprosiła mnie na hinduskie ciacho i szczerze pogadałyśmy o wszystkim. Kiedy o tym piszę teraz, wydaje mi się, jakby to było milion lat temu - mam wrażenie, że jestem tutaj nie 7 dni, a 7 miesięcy.
Co sie wydarzyło? Prowadzę pseudopamiętnik, więc jestem w stanie to jako tako odtworzyc :D
W niedziele dotarla do nas Pauline, nasza roomie z Brukseli. Weronika, meine liebe drugoroczna, zabrala nas na maly spacer po kampusie - ktory jest jeszcze wiekszy, niz myslalam. Ciagle sie w nim gubie i od wczoraj jestem z siebie niesamowicie dumna, bo potrafie dotrzec ze swojej wady do wiekszej ilosci miejsc niz stolowka!
(mimo to czasami po prostu musze zapytac kogos o droge, a najlepiej zeby to byl facet i zeby mnie jeszcze tam odprowadzil - co sie zdarza! :D)
W niedziele dostalam wszystko, czego potrzebowalam, zeby poczuc sie znacznie lepiej - zostalismy przydzieleni do naszych advisorow i advisor group! Advisor to ktos stojacy wyzej niz wada parent - wada parent zajmuje sie ogarnianiem wszystkich ludzi w wadzie i robieniem wieczornego sprawdzania obecnosci, a takze zapewnieniem nam poczucia bezpieczenstwa wzgledem mieszkania. Advisor zajmuje sie tym wszystkim plus jeszcze pelni role doroslego, do ktorego mozna sie zwrocic z kazdym problemem - czy to wzgledem wyboru przedmiotow, tesknoty za domem, generalnego wkurwienia i tak dalej. Tak wiec moim advisorem jest Liam, nauczyciel filozofii. Liam ma gdzies okolo 24 lat, pochodzi z Walii i ukonczyl UWC w UK. Po przedstawieniu nam swoich advisors przez wada parents Liam zabral moja advisor group (3+ja) do swojej wady. Tam mielismy okazje po prostu pogadac o wszystkim - jak sie czujemy, jak jest. Chwile potem przyszly do nas drugoroczne z naszej grupy - kazdy z nas ma przydzielonego swojego "kumpla"("buddy") z drugorocznych, do ktorych zawsze sie moze zwrocic z jakims problemem. Spedzilismy w wadzie Liama okolo 2 godzin, grajac w gry integracyjne i jedzac hinduskie Lays'y (o smaku masali :D). Bylo naprawde super, porownujac to z systemem wsparcia w kazdej polskiej szkole </3 Dostalismy rowniez nasze torby z logiem szkoly, terminarze z UWC i kilka podstawowych artykulow papierniczych. Oprocz tego mapy kampusu, personalna rozpiske wszystkich zajec na orientation week (zostalismy podzieleni na 3 grupy plus kazdy w ciagu tygodnia ma wyznaczony termin spotkania z kilkoma waznymi osobami). Zrobic cos takiego dla 131 pierwszorocznych - that's pretty impressive! :D
Tego samego dnia z kopyta ruszyla integracja - kiedy juz w koncu nalezelismy do jakiejs grupy, czulismy sie pewniej. Tempo poznawania ludzi tutaj jest zawrotne - pokazalam dziewczynom moj album przywieziony z Polski - tak, ten ktory dostalam na urodziny. Uslyszalam, ze to naprawde niesamowita paczka ludzi. Nie moglam sie nie zgodzic :)
Podczas obiadu wpadlam na chwile do Social Center (takie miejsce, gdzie sa stoly do ping-ponga, bilard, pilkarzyki, TV i scianka wspinaczkowa) i skopalam z Aishwarya tylki chlopakom :D Pilkarzyki to dosc slabo znana tutaj gra, a ja nie wiedziec czemu tutaj wymiatam :D
Moja wada rowniez zaczela sie integrowac - jakos samo z siebie wyszlo spotkanie na placyku wady ze wszystkimi i kazdy w kolku mial opowiedziec cos o sobie plus dodac imie. Moi wada parents sa w stanie bezblednie wypowiedziec moje nazwisko - to hinduska para w dojrzalym wieku, sa przeslodcy. A kiedy wieczorem przyszlo nam obchodzic urodziny Mayi, drugorocznej z domku obok, poczulam sie totalnie jak w domu - wielka tradycja Mahindry wzgledem urodzin jest to, ze obchodzi sie je o polnocy w wadzie. Jesli jestes dziewczyna, zabiera sie albo meskiego reprezentanta z Twojego kraju, albo przyjaciela, albo chlopaka i na forum publicznym ciagnie sie go za bokserki w gore tyle razy, ile lat wlasnie konczysz, plus jeden. Jesli jestes facetem i obchodzisz urodziny - masz przesrane, bo to wlasnie Ciebie kilkunastu chlopa podnosi za majciochy w gore i w dol i tylko czeka na to, az pekna :D
Mnostwo ludzi, mnostwo smiechu, mnostwo znajomosci i ta integracja - no, cienie dni minionych odeszly w niepamiec :)
Niedziela przyniosla tez informacje o hikingu - trwa tylko dwa dni, z czego zdobycie samej gory trwa od 1,5 do 3 godzin i jest raczej spacerkiem. Reszta to czesc czysto integracyjna, a wraca sie nastepnego dnia na sniadanie. Doswiadczylam tez pierwszego kontaktu z robalami - zabrzeczalo mi cos kolo ucha i okazalo sie, ze to hinduski karaluch. Jednak w porownaniu z maltanskimi wygladal jak 1/8 karalucha, wiec nie przejelam sie zbytnio ;)

Poniedzialek przyniosl nam kilka spraw organizacyjnych: wypelnianie kwestionariuszy dla obcokrajowcow, zdjecia do personal student ID (taka nasza legitymacja szkolna), przywitanie w bibliotece (maja 600 filmow DVD, nie zapomne wiec o europejskim kinie! :D), test poziomu z angielskiego (50 pytan abcd z gramatyki, 10 slow do uzycia w jednostronnym wypracowaniu na dowolny temat), test poziomu z matmy (40 pytan od najprostszych do takich rzeczy, o ktorych nawet w zyciu nie slyszalam - chodzi o to, by kazdy dostal ten poziom, ktory odpowiada jego umiejetnosciom i nie oznacza to, ze ktos jest glupszy), targi przedmiotowe z prezentacja kazdego z przedmiotow (IB ma 6 grup przedmiotowych i polega mniej wiecej na tym, by z kazdej z nich - 2 jezyki, jakis poziom matmy, humanistyczny przedmiot, przedmiot scisly i opcjonalnie albo cos z grupy artystycznej albo dodatkowy przedmiot ze scislych lub humanistycznych) gdyz w poniedzialek za tydzien rozpoczyna sie trial period kiedy mozemy wyprobowac wszystkich przedmiotow i zajec pozalekcyjnych. Wybrac przedmioty, ktorych bedziemy sie uczyc nastepne 2 lata, bedziemy musieli dopiero pod koniec wrzesnia, kiedy zobaczymy, co nam najbardziej pasuje. Tradycyjnie wiec mam problem, bo z grupy humanistycznej chce wziac wszystkie przedmioty (psychologia, filozofia, World Religions, nawet historia - bo jest tu zupelnie inaczej zorganizowana niz moja w Polsce - i ekonomia). Nauczycielka filozofii jest totalnie zakrecona - ma okolo 60 lat, jest Hinduska, usmiecha sie wszystkimi zebami jakie posiada (czyt. 1) i jest absolutnie kosmiczna, kiedy mowi o religiach swiata i tym, jak to sie laczy z filozofia zycia i tak dalej. Jest to jedna z tych szalonych osob, o ktorych nie do konca wiesz, czy dobrze jest ich sluchac, ale mowia niesamowicie ciekawie.
Poniedzialkowa pogoda byla naprawde monsunowa - caly dzien padalo i wlasciwie to zupelnie mi to nie przeszkadzalo. Jest cieplutko i mozna chodzic boso po kampusie.
Czulam sie juz naprawde zintegrowana z wiekszoscia ludzi, wiec kiedy w moim pokoju w wadzie znaazlo sie okolo 10 osob i zaczelismy gadac o wszystkim, przechodzac do seksualnosci i tego, czy bycie gejem lub lesbijka jest ok, poczulam sile multikulturowosci :) To bylo naprawde niezwykle, ze po  tak krotkim czasie jestesmy ze soba na tyle blisko by otwarcie gadac o tym, jak sie czujemy ze swoja seksualnoscia i jakiej orientacji myslimy, ze jestesmy. Najfajniejsze jest to, ze choc pochodzimy z roznych kultur (ja wychowana zostalam po europejsku i dosc liberalnie, Aishwarya jest z konserwatywnej rodziny hinduskiej, David pochodzi z Kolumbii, ale mieszka na Kostaryce, a w obu tych krajach dosc otwarcie sie do tego podchodzi, Bianca jest z Indii, ale rodzina akceptuje europejskie i amerykanskie modele otwartosci...), jestesmy wszyscy przede wszystkim OTWARCI na inny poglad i inna kulture. To jest po prostu magiczne.
Podczas kolacji mielismy mnostwo zabawy w naszej paczce - uzgodnilam z Aishwarya, ze ja naucze sie jesc poprawnie rekami jednego dnia, a drugiego ona da sie nauczyc jesc nozem i widelcem w naprawde poprawny sposob. Tak wiec ja i David uczylismy sie jesc rekami pomimo obrzydzenia (Hindusi, nie wiedziec czemu, nie jedza trzema palcami jak ja chcialam, a wszystkimi piecioma), co powodowalo mnostwo smiechu przy naszym stole. Ja w polowie musialam umyc rece, bo po prostu czulam sie z sosem na palcach mocno niefajnie :D Kwestia przyzwyczajenia.
W ramach wieczornego programu mielismy cos a'la speed dating - stolikow i krzesel wystarczajaco dla calej szpolecznosci, okolo 250 osob, i drugoroczni naprzeciw pierwszorocznych. Smutna rzecz, ze poznalam praktycznie same laski (na 10 lasek jeden chlopak), a w mojej advisor group jest tez tylko jeden facet. Ale spokojnie, w nastepnych dniach przestalo miec to znaczenie :)
Zdazylam tez spedzic troche czasu z moimi roomies w naszym pokoju 10L - Minjoo, Koreanka, ma 20 lat (!) i jest drugoroczna, Aishwarya ma lat 15 i jest z Bangalore z dosc dobrze sobie radzacej rodziny (ojciec jest wlascicielem fabryki ciuchow), Pauline jest w moim wieku i jest z Brukseli. Mialysmy naprawde babski wieczor z belgijska czekolada i hinduskimi ciasteczkami (Pauline i A. pelnia role zywicieli, a my z Minjoo jestesmy pasozytami - czyt. bursa life forever :D), a nawet z zupkami chinskimi (podobienstwo do bursy jest wrecz nieprawdopodobne :D). Bylam w ciezkim szoku kiedy odkrylam, ze firma Maggi jest miedzynarodowym gigantem przyprawowym i w Indiach produkuje zupki chinskie.
Nasz babski wieczor odwiedzila Mary z 9L, ostrzegajac nas by zamykac drzwi moskitierowe kiedy wychodzimy z pokoju - miala je otwarte caly dzien, a jak wrocila, zastala w pokoju 3 koty goniace mysz rozwalajac doslownie wszystko, co bylo w zasiegu . To w sumie nie jest najgorsza rzecz, jaka mogla do nich wejsc przez caly dzien, ale Weronika i Karolina ostrzegaly mnie przed skorpionami, wezami i robalami glownie w lecie (teraz mozemy liczyc co najwyzej na karaluchy, komary i trujace zaby, czyli This Is India part 1 :D).

Wtorek byl moim pierwszym dniem, kiedy w wyniku nocnych imprez nie bylam w stanie wstac na sniadanie z powodu zmeczenia i lekkiego jet laga :D Po urodzinach Mayi zadne z drugorocznych w mojej wadzie nie byl na swoim porannym bloku lekcyjnym, ale my, pierwszoroczni, na szczescie nie mamy wiele do roboty rano podczas orientation week (jesli tylko nie mamy czegos w naszej osobistej rozpisce). Co prawda zaspalam na wczesniej umowiony prywatnie test z hiszpanskiego (nie wiedzialam, czy mam dolaczyc do grupy poczatkujacej czy zaawansowanej, wiec chcialam po prostu sie przekonac), ale kiedy podeszlam do mojej ticzer i powiedzialam jej szczerze, ze po prostu bylam zbyt zmeczona, powiedziala ze to rozumie, zebym sie nie przejmowala i powiedziala, kiedy mi pasuje jutro. Wow :D
Kazda wada ma swoj common room, gdzie jest gdzie usiasc, wyluzowac sie, napic wody lub herbaty i zrobic pranie. Rano wiec posiedzialam tam z Ivanem (Meksyk), Hairo (Kolumbia), Nitą (Indie/Londyn), Mary, Pauline i A. i pogadalismy o majacym sie odbyc w sobote first year show. W niedziele to drugoroczni organizuja pokaz talentow i czujemy presje, jaka na nas ciazy. Ustalilismy, ze zaspiewamy cos fajnego w chorze (tak, 1a, CHOR! :D) i padlo na Abbe. Troche tanca, troche spiewu, wszystkim znana piosenka... Tak, to cos dla nas :)
Po posiedzeniu w common roomie mieliśmy okazję uczestniczyć w przedstawieniu nam całej obsługi kampusu - to normalne tutaj, że w większości miejsc są hinduscy ochroniarze, zamiatacze pokojów, sprzątacze łazienek i kobiety plewiące ścieżynku kampusu. Dla wiosek dookoła MUWCI jest ogromną możliwością nabycia stałej pracy i kontaktu ze światem zewnętrznym. A czy opowiadałam Wam już o stołówce? Nie pamiętam, więc opowiem jeszcze raz :D
Nasza stołówka (zwana dalej cafeterią) zatrudnia ludzi z okolicznych wiosek, ale sam fakt, że dostają ubranie służbowe (firma Sodexo) sprawia, że w miejscu zamieszkania znacznie wzrasta ich status. Mamy tam dość międzynarodowe jedzenie w zależności od dnia, ale głównie mieści się to w zakresie ryżu, sosów i warzyw. Jest naprawdę dobre, ale zaczynam tęsknić za mięchem. Schabowy. Kabanos z chrzanem. Kanapka z pasztetem i kukurydzą. Mrrrrr.
Aby wejść do kafeterii, musimy się zalogować na urządzeniu potwierdzającym nasze odciski palców. Zebrane podczas jednego z pierwszych dni, są rozpoznawane łatwo i służą do identyfikacji. Obok urządzenia stoi ochroniarz, żeby w razie czego służyć pomocą. (większość z nich nie mówi po angielsku więc nie wiem, jak mogliby mi pomóc, ale są bardzo sympatyczni)
Pracownicy cafeterii pracują naprawdę ciężko. Nie ma opierdalania się jak w polskiej restauracji: tu się lata, tu nie ma czasu by odpocząć, tu każy ma swoje zadanie. Kiedy pewnego razu poszłam z A. do cafeterii i nie było tam kawy, poprosiłyśmy obsługę - a ci w kilka minut zrobili nam kilka rodzajów (z mlekiem, bez i coś tam) w ilości kilkudziesięciu litrów. Inna sprawa, że ciężko tu dostać herbatę bez mleka (fuuu, brytyjskie wynalazki), a kawa ma więcej mleka niż kawy.
Tego samego dnia mieliśmy także spotkanie z opieką medyczną i psychologiczną (tak, mamy wydzielonych do tego drugorocznych i kampusową psycholożkę). Przy podstawowych badaniach w Med Centre okazało się, że od przyjazdu schudłam 4 kg! Kiedy pytałam innych, mieli to samo. Drugoroczni powiedzieli nam, że to całkowicie normalne. Potem podobno się wraca do starej wagi, ale tym na razie się nie martwmy :D
Lunch spędziłam we wspaniałym towarzystwie: z Amelią, Davidem, Mary i Aishwaryą miałyśmy niesamowicie ciekawą dyskusję na temat różnic w liczeniu (jak pokazujesz na palcach liczbę 3? Bo w Malezji używa się trzech środkowych palców), sposobie jedzenia (ręce, amerykański sposób jedzenia wszystkiego widelcem, europejski sposób nożem i widelcem) czy stereotypach. Kostarykański (?) stereotyp Polaków? Osoby poważne i bardzo katolickie. To niesamowite, że jesteśmy z tak różnych kultur, a dogadujemy się tak dobrze. Nie trzymam się tylko i wyłącznie z nimi; mam mnóstwo znajomych, ale ciężko wspominać o tzw. random talks każdego dnia.
Po lunchu zostaliśmy zaproszeni na przywitanie z Pelhamem, nowym dyrektorem MUWCI. Jest super, choć troszeczkę czuć amerykańską społeczną propagandą. W każdym razie przygotował dla nas prezentację o całym ruchu UWC (13 szkoł minus jedna, bo w tym roku zamknęli w Wenezueli z powodów socjoekonomicznych) - Atlantic College mieści się w zamku w UK, szkoła w Singapurze jest niesamowicie nowoczesna... Każda ze szkół ma swoją specyfikę: UWC Red Cross Nordic składa się z uroczych małych chatek przysypanych śniegiem, my jesteśmy sobie na wzgórzu wśród lokalnych wiosek w czymś, co chyba można nazwać tropikami. W 2014 ma zostać otwarta szkoła UWC w Niemczech (!). Prezentacja Pelhama była niesamowicie inspirująca: zakończona międzynarodowym wykonaniem "Stand by me".
Po prezentacji nadszedł czas na UWC ideals discussions: zostaliśmy podzieleni na grupy i pracowaliśmy nad wartościami UWC. Kiedy zobaczyłam w oficjalnych wartościach ruchu "Sense of idealism", zdałam sobie sprawę, że to jest coś, co mnie wyróżnia spośród moich rodaków: w moim pieprzonym kraju jestem jedną z niewielu osób, które... które wierzą, że na tym świecie jest coś więcej. Nie umiem tego opisać, ale chyba możecie się domyśleć, o co mi chodzi. Trzeba mnie trochę znać, fakt faktem.
Inna sprawa, że nigdzie nie czułam tak bardzo swojej narodowej przynależności jak tu i na CRSie. Bo słowo "Poland" mnie określa, bo to ja buduję wizerunek mojego kraju wśród ludzi tutaj. Bo kiedy coś chwalę w moim domu, to jest to polskie.
W ciągu dnia odbyły się także tzw. Triveni fair - Triveni to program zajęć pozalekcyjnych, które możemy sobie wziąć. Musimy wziąć przynajmniej 3, po jednym z każdej grupy - on campus, off campus i student initiative. O ile z off campusowymi nie mam zbytnio problemu, o tyle z innymi jest gorzej. Offcampusowe - większość z nich to opieka nad niepełnosprawnymi lub dziećmi, więc jeśli nie czuję się na siłach, by to robić, mogę wybrać spośród farmy ekologicznej, szeroko pojmowanego zdrowia (uczenie ludzi w wioskach podstawowych zasad higieny) i paru innych. Liczba Triveni jakich się podejmujemy nie jest ograniczona. Zwykle zaleca się od 3 do 5, są szaleńcy, którzy biorą 12. Zwykle odbywają się raz w tygodniu, w różnych dniach. Przez najbliższy miesiąc mamy podobnie jak z lekcjami - trial period, kiedy możemy chodzić na wszystkie przedmioty i zajęcia. Wybrać poszczególne przedmioty i Triveni będziemy musieli dopiero pod koniec września. Już czuję, że to będzie trudny wybór. Póki co myślę nad zdrowiem jako Triveni offcampusowym. Oferta nie prezentuje się zbyt interesująco jak dla mnie, więc chyba zostanę przy jednym offcampus.
Jeśli zaś chodzi o te na kampusie, jest jeszcze spoko. Z absolutnie najciekawszych mam klub filmowy (nie chcę brać filmu jako przedmiot, bo odbywa się w soboty, kiedy wszyscy są w Pune), zajmowanie się yearbookiem dla drugorocznych (od razu nauczę się obsługiwać Photoshopa) i kilka innych. A jeśli przychodzi do student initiatives, tu już jest totalna tragedia. Siatkówka, taniec brzucha, klub perkusyjny, yoga, tańce latino, chór MUWCI, World Art Independent Cinema, rozmowy na temat seksualności... Przypominam, że tydzień ma 7 dni, z czego mało które z zajęć odbywa się w weekendy :D Będzie się działo!
Oprócz tego wszystkiego we wtorek miał się także odbyć Buddy Ball - ale zanim do tego doszło, pierwszoroczni zgrali się na spotkaniu w Social Centre, aby ustalić szczegóły 1st year show (już w tę sobotę, czyli jutro). Niestety, uważam za błąd to, że nie wyznaczono z góry nikogo, kto miałby ogarnąć nasz performance (nauczyciela, drugorocznego, pierwszorocznego, KOGOKOLWIEK, kto by wiedział z czym to się je, jak wygląda i żeby umiał zmotywować grupę). Byliśmy tak więc w SC w 130 osób i każdy próbował coś ogarnąć, aż w końcu Neel wziął sprawy w swoje ręce i próbował przy stole ping-pongowym jakoś ogarnąć listę występów. Nie szło mu to jednak za bardzo, a ludzie go nie słyszeli, więc się rozproszyli i zaczęli rozmawiać we własnych grupkach.
I to był ten moment, kiedy Wargacka patrzy w lewo, w prawo, zaczyna się irytować sytuacją, a następnie sprawdza dłońmi stabilność stołu ping-pongowego.
Następnie wchodzi na niego i swoim Głosem (Miki z Bursy określa ten głos "tak jakbym siedział w pudle rezonansowym") drze się tak długo i głośno, aż wszyscy się w końcu zamkną. Wtedy staram się ogarnąć to pod względem "Ludzie, musimy się słuchać, więc tu jest lista i zapisujmy swoje performances. Gdyby ktoś chciał, ja i parę osób z Wady 2 robimy ABBA show. Po więcej szczegółów do mnie". Następnie zeszłam ze stołu przy aplauzie części osób i myślałam, że teraz będzie z górki, ale 130 osób to za duża masa, by ogarnąć bez wyznaczonego lidera. Ludzie powrócili do własnych rozmów i nie prowadziło to do niczego. Nie umieliśmy się słuchać, więc stwierdziłam, że nic tu po mnie i wkrótce wyszłam. Po drodze złapało mnie kilka osób, żeby zapytać o ABBĘ. I tak załatwiłam swoje - zgromadziłam chór :D
Nie jest to Najlepsze Zdjęcie Na Świecie, ale się poświęcę :D Pierwszy od lewej Daniel (Szwajcaria), również w todze David (Kostaryka), nie wiem co to jest to czarne w środku, ale obok tego jest Mary, a dalej Pauline. :D
Wkrótce poszłam się przebrać na Buddy Ball - moja drugoroczna Sadia i ja wymyśliłyśmy przebranie za emo parę narzeczonych. Tak więc z emo makijażem i z firanką robiącą za welon na głowie poszłyśmy do MPH (miejsce, gdzie jest dużo miejsca, odbywają się egzaminy i inne rozmaite rzeczy). Ludzie mieli naprawdę świetne, międzynarodowe przebrania: para zombie, człowiek gazeta, szczoteczka do zębów, Egipcjanin, Norweski Łucznik... na początku muzyka była mocno nietaneczna (ciężko tańczyć na disco do Doorsów), ale potem było coraz lepiej. Gangham style, czymkolwiek jest, jest hitem UWC. To była jedna z tych imprez, kiedy nie przeszkadzało mi, że nie słucham mojej muzyki. I przetrwałam nawet znienawidzone przez bursę "Danza Kuduro", kiedy zobaczyłam Davida i Marię zapierdalających z tekstem piosenki z niesamowitym hiszpańskim akcentem i poruszających się w tak latynoskim tańcu, że poczułam tę siłę międzynarodowości wylewającą się na mnie od stóp do głów. To samo uczucie miałam, kiedy zobaczyłam, jak tańczą dziewczyny z Botswany i RPA - słowa 'this is just so hot' to zdecydowanie za mało.

Po Buddy Ball ruszyliśmy wszyscy na check in w Wadzie. W common roomie porozmawiałam z Raulem z Hiszpanii (1st year) i Shaniną z Holandii (Shanina, jak się okazało, na samym początku naszej znajomości przytuliła mnie mocno mówiąc "Rany, znasz Sandera!". Tak, Sander był ze mną na CRSie w 2010 roku, a teraz jest drugorocznym w UWC w Singapurze. Jaki ten świat mały!) na temat przedmiotów i zaczęłam poważnie zastanawiać się nad wyborem historii jako przedmiotu humanistycznego. Opowiedziałam im o mojej lekkiej traumie po roku z pewnym sławnym profesorem, ale kiedy Shanina zaczęła mi opowiadać o tym, jak kompletnie inaczej wyglądają lekcje historii w UWC, natychmiast się uspokoiłam. Myślę, że spróbuję zmierzyć się z historią. Zobaczymy.
Tego samego dnia w międzyczasie (tak, cały czas mówię o wtorku) siedzieliśmy sobie z Amelią, Davidem, Mary i Aishwaryą niedaleko Social Centre i rozmawialiśmy o wszystkim, kiedy nagle poczułam chęć na trochę śpiewania i pogrania w coś. Jak się okazało, nie ja jedna - i tak ruszyliśmy w wesoły tan w rytm "This is story of my pony", a potem w wyklaskane "I love rock'n'roll" oraz "We'll rock you". Uwielbiam śpiewać i grać z ludźmi. I to był jeden z tych momentów typu "jestem u siebie" :)

Kończę na dziś (wciąż jestem do tyłu, ale jutro może nadrobię, skoro już mam laptopa). Sprawdźcie poprzedni post - dodaję zdjęcia! :)
Dajcie znak, że czytacie - i do przeczytania!

P.S. Balans robali do wtorku to dwa karaluchy plus żaba. Żaba w kiblu. Taka, która się schowała (drugoroczne mi mówiły, żeby sprawdzać dokładnie kabinę przed użyciem, ale nie sądziłam, że będą one wyskakiwać z miejsca, gdzie spływa woda kiedy naciska się spłuczkę. Nie mogę się doczekać lata, kiedy przyjdą węże i skorpiony <3

2 komentarze:

  1. Nie bardzo mam tutaj co dodawać, więc po prostu informuję, że czytam :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Sonia, czad to co się tam dzieje, trochę jak Hogwart ;) cieszę się, że ci przeszło to zniechęcenie! Adam

    OdpowiedzUsuń