sobota, 25 sierpnia 2012

IS FHUSH TEJM EN INDI?

Jestem na miejscu, Misie! Dajcie znac w komentarzach ze czytacie, bo czytelniczo tu sie malo dzieje :D I podpisywac sie prosze!  Przepraszam za brak polskich znakow, ale wyjasnie to potem.

8.50, lotnisko Balice. Pozegnanie z Mama, Sewerem, Marmusia i Hausner na lotnisku pelne bylo usciskow, ale obylo sie bez lez i rzeki plynacej plyta lotniska - nie czulam jeszcze tego wyjazdu i nie zdawalam sobie sprawy, ze tyle bliskich mi ludzi ujrze dopiero za 4 miesiace.

Mrau!

Family picture

Następne Okoń Picture dopiero w grudniu :C


Nie lubie lotow na wieksze lotniska z Krakowa, ale do Monachium lecialo sie calkiem spoko. W samolocie bylo pare wolnych miejsc, wiec moglam przespac sie zajmujac 2 miejsca. W nocy przed wylotem spalam 3 godziny, wiec potrzebowalam snu. Monachium przywitalo mnie 20 stopniami i szarym niebem po deszczu, ale nie bylam tam zbyt dlugo - kontrola paszportowa i sruu, lecimy do Indii! :D Przede mna bylo 7,5 h lotu, a w samolocie zdazylam juz poczuc klimat - jedna ze stewardess miala naprawde piekny, czarny warkocz dlugi az do ud. To bylo tak piekne, ze nie moglam przestac na niego patrzec :)
Nie wiem, czy ktokolwiek przejmuje się tym tak jak ja, ale na tym zdjęciu widać polską strukturę rolnictwa...

...A na tym niemiecką :D Czad, nie?
Jak sie okazalo, w przeciwienstwie do mojego lotu do USA samolot do Bombaju byl praktycznie pusty - ludzi dookola mnie bylabym w stanie zmiescic w liczbie 20. Rozlozylam sie na 4 siedzeniach na srodku, wlaczylam film na dotykowym ekranie - poszlam w komercje i padlo na "Igrzyska smierci" (Celu, jesli to czytasz musisz mi wytlumaczyc zakonczenie, bo przysypialam :D). Stewardessy donosily napoje, jedzenie i mokre chusteczki (polecam wybor opcji "Low fat meal"w Lufthansie, o dziwo to bylo naprawde zjadliwe!) i czulam sie otoczona troska od stop do glow :) Reszte lotu przespalam i obudzilam sie na ostatnie jego 1,5 h. I kiedy zobaczylam swiatla Bombaju z okna samolotu w koncu poczulam to, ze tu i teraz jestem tutaj. Naprawde tutaj!

Bombaj nocą

Kiedy wychodzilam z samolotu, wyjscie znajdowalo sie kolo pomieszczenia stewardess, takiej jakby kuchni gdzie grzeje sie pokladowe posilki. Przechodzac obok poczulam niesamowicie cieple powietrze, ale nie przejelam sie tym zbytnio - ot, odgrzewali ostatni posilek i widac nie wylaczyli albo cos.
A kiedy wyszlam z samolotu, okazalo sie, ze to nie kuchnia - to powietrze w Bombaju :DD Nie musicie leciec do Indii zeby to poczuc - zagotujcie w garnku wode i stojcie nad nia przez 5 minut, a poczujecie ten klimat :D
Autobus z plyty lotniska do terminalu przyjazdow na szczescie mial klimatyzacje. Poczulam Indie po raz kolejny, kiedy wszelkie pojazdy na plycie omal w nas nie wjechaly - jak sie potem dowiedzialam i przekonalam na wlasnej skorze, tutaj nie przyklada sie wielkiej wagi do 'keeping a safe distance' :)
W terminalu poszlam w strone baggage claim i juz czulam na sobie spojrzenia ze wzgledu na moja "bialosc". Dzieki temu pracownicy lotniska latwo zauwazyli, ze jestem troche zagubiona i powiedzieli mi bez mojego zapytania, dokad mam isc. Doszlam do kolejki, gdzie jeden Hindus z predkoscia pistoletu do gwozdzi mowil ludziom, do ktorego stanowiska immigration office maja sie udac: od 1 do 30 byl w stanie przydzielic ludzi naprawde szybko w ten sposob, by nie stali w kolejce. Podziekowalam grzecznie i udalam sie do urzednika, ktory, przegladajac moja wize zadal mi kilka pytan. Nalezy dodac, ze to byl tzw. hindish, czyli angielski, ktory nie do konca jest zrozumialy.
- Is fhush tem en Indi?
- I'm sorry, can you repeat?
- Is fhush tem en Indi!
- <zdesperowany usmiech> I'm sorry, I don't understand! I'm going to Mahindra United World College of India! For two years! And the guys from the school are waiting for me at the arrivals.
Rozmowa (a wlasciwie moj monolog, bo nie rozumialam za cholere pytan i opowiedzialam swoja life story zeby mowic cokolwiek) trwala juz kilka minut, kiedy urzedniczka obok powiedziala mi troche wyrazniejszym angielskim, ze pytanie brzmialo "is it your first time in India?" (czy to twoj pierwszy raz w Indiach?).
- Oh. Yes. Yes!!!
- Fine. You have a telephone number to your school?
- Yeah, just a second... - i zaczelam szukac w plecaku, wiedzac, ze gdzies go mam na pewno i w koncu bede mogla mu udzielic tej informacji, ktorej pragnie.
No i numer zaginal, a ja bylam coraz bardziej zestresowana tym, ze ledwo przyjezdzam, to juz jestem totalnie problemowa :D I there comes my hero!
- Can I help you somehow, ma'am? - slysze glos za plecami, a tam przystojny Hindus (Wolsza, jesli to czytasz to Shah Rukh Khan wysiada :D), lat okolo 20, na oko 'non resident of India but a citizen'mowiac NORMALNIE po angielsku chce mi pomoc. Aaaa! :D
- Yeah, so you see, I cannot really speak to this guy cause I don't get a word what he says! And now he asked me for a telephone number and Im afraid I don't have it. I am so panicked!
- So just tell him you don't have it - proponuje z usmiechem
- He'll get mad, cause I can't help him with any information - the name of my headmaster, school adress and so on... I guess I lost this card with all these info!
- Just smile nicely, you know, and tell it to him. - mowi, a mnie z podbrodka juz splywa tecza na widok mojego wybawiciela :D
- It won't work, I'll show you! :D - mowie, i zwracam sie do immigration officera. A on, ku mojemu zdziwieniu, odpowiada mi "ok":O
- Wait, it wasn't working for the entire time you haven't been there! :D Thank you! - powiadam, i przechodzimy przez bramke.
- Where are you from, by the way?
- Poland!
- Oh, Poland? Czesc! :D
I wtedy mam juz totalny stan teczopodobny <3 Niestety, jak kazda milosna historia w moim zyciu i ta musi miec sad ending :D Moj wybawiciel lecial innymi liniami lotniczymi i jego odbior bagazu byl w totalnie innym kierunku :C
Po przygodach i kilku kontrolach znalazlam sie wreszcie blisko wyjscia do arrival plaza. Jak sie okazalo, bylo nieco wieksze niz na JFK, a w porownaniu z Balicami... no, to nie ma porownania :) Zaczelam od lewej strony patrzec na wszystkie tabliczki i poruszac sie po kole, gdyz to byl taki okrag dla podrozujacych zeby wszyscy 'odbieracze' mogli ich znalezc. I nagle slysze z drugiego konca kola "SONIA! Yay, it's you! SOOONIA! :D"i dwie secondyearki biegna do mnie z przytulem i tabliczka "UWC MAHINDRA". I juz wiem, ze jestem w domu :)
Malezja, Brunei, Indie, Alaska, Holandia... Home!
Wymieniajac pierwsze uwagi (OMGGG THE AIR) zaprowadzaja mnie do stolika, ktory zajmujemy z kilkoma drugorocznymi i pierwszorocznymi, ktore wlasnie przyjechaly. Czekamy jeszcze na 6 osob i zostaje uprzedzona, ze musimy byc na lotnisku jeszcze ze 2 godziny. Przyjmuje ten fakt z radoscia, bo na stoliku lezy zimna woda (oczywiscie butelkowana), a drugoroczna z Indii robi mi juz kanapki z nutella (prawdziwie indyjskie jedzenie :D). Jest nas wiecej - Mary z Anglii, dziewczyny z Malezji, drugoroczne z Indii, Alaski, Holandii. Nasz stolik bawi sie swietnie i od razu czuje z nimi niesamowity kontakt. Kiedy przyjezdza kolega z Alberty, dochodzi do nas drugoroczny z Hiszpanii, potem jeszcze dziewczyna z Brazylii i dwuplciowa reprezentacja Niemiec, jest tylko fajniej. Israel z Wisconsin mowi mi, ze mial lot z 3 przesiadkami i wtedy blogoslawie moj kraj, ze ma lepsze polaczenie do Indii. Dziewczyna z Brazylii mowi mi, ze leciala 19 godzin i czekala jeszcze 4 na przesiadke w RPA. Polsko, mrau!

Pytam Gii, drugorocznej z Indii, czy lepiej wymienic pieniadze tutaj, czy na kampusie. Idziemy wymienic je na lotnisku i Gia podchodzi do wojskowej budki, zeby zapytac o droge. Wojskowa budka znajduje sie tuz przy arrival plaza i jest okratowana, a gosc w srodku jest ubrany w mundur wojskowy z kaskiem. Dla Gii chyba jest to calkowicie normalne, ze rozmawia z nim majac bron wycelowana praktycznie w twarz - bo jest stosunkowo niska, a zolnierz mial karabin polozony na workach z piaskiem. Nevermind, Incredible India! :D
Okazuje sie, ze nie mozemy wejsc do korytarza dla wychodzacych z lotniska, gdzie jest kantor, ale mily ochroniarz mowi, ze nam to zalatwi. Podchodzi do nas pani z kantoru i mowi "Dajcie mi pieniadze, ja Wam rozmienie". Mimo, ze Gia byla obok mnie, mialam wrazenie "Hey, I'm European, I don't trust you". Pani zazyczyla sobie takze 3,5 dolara za usluge. Gia stwierdzila, ze wymienimy pieniadze na kampusie.
Czekamy jeszcze na chlopaka z RPA, ale po telefonie do linii lotniczych okazuje sie, ze nawet nie wsiadl do samolotu. Zmartwione drugoroczne dostaja znak, ze mamy wracac do Mahindry. Czeka nas jeszcze siusiu (drugoroczna z Holandii informuje mnie, ze tutaj ubikacje sa normalne, ale lepiej zebym sie przygotowala na to, ze w mniejszych wioskach jest to zwykla dziura w podlodze) i naprzod, do wynajetego autobusu. Drugoroczne nas poinformowaly, ze do szkoly jedzie sie od 4 do 6 godzin. Jest druga nad ranem, a my ruszamy, gadajac ze soba pomimo zmeczenia. Juz z lotniska slyszalam klaksony, a jadac autobusem nie jest lepiej - siadam z Mary na pierwszym siedzeniu i wiem, ze to bedzie ciezka podroz. Kiedy juz, juz przysypiasz, nagle ktos robi wielkie JEB! klaksonem i juz masz po swoim spaniu. I tak minely 4 godziny, z przerwa na siusiu na stacji benzynowej. I tam mam do czynienia ze slynna dziura w podlodze, ale w sumie jest to calkiem estetyczne. Zrobilam zdjecie (:D)!


Teoretycznie o tej porze w Indiach powinny rzadzic monsuny i heavy rain, ale nie dzieje sie wiele. Troszke padalo po drodze. Drugoroczne powiedzialy nam, ze w zeszlym roku kiedy przyjechaly padalo 24/h, ale niektorzy miejscowi mowia, ze monsun dopiero ma przyjsc. Hm. :D
Przez niedogodnosci podrozy (jazda autostrada w Indiach to ciekawe przezycie ze wzgledu na safe distance i wcale-nie-ostre wchodzenie w zakrety - nie zapominajmy o klaksonach) mialam wrazenie, ze trwala ona 8 godzin, nie 4. Kiedy w koncu zajechalismy do bram, minela chwilka czasu zanim z bram dojechalismy do kampusu. W bramie dowiedzialam sie, ze jestem w Wadzie numer 2-10L. Zaczelo juz switac, a do mnie docierac, ze jestesmy na kompletnym zadupiu :D Gory, piekne widoki, obfita roslinnosc. Wtedy naszla mnie pierwsza mysl, ze w sumie to jade do jakiegos pieprzonego buszu i zostawiam wszystko na dwa lata. Hmm. :D
Po przyjezdzie przywitalo nas 3 drugorocznych (reszta spala) i pokazano nam nasze Wady. Byla to taka pora switu, gdzie wszystko jest szare i ciemne, wiec gdy weszlam do swojej Wady, pomyslalam "Jezu, jak tu brzydko, chce wracac do domu". Nie wygladalo to przyjaznie, a moje dwie wspollokatorki spaly jak zabite. Wzielam szybko rzeczy do kapieli i poszlam pod prysznic. Nie bylo tam lepiej na poczatku - wszystko ciemne, szare i takie... obce. W czasie prysznica zrobilo sie jasno - bo jedynym zrodlem swiatla w prysznicu, ktory wybralam, bylo okno u sufitu, jakby okno bez szyb, a z czyms o przepustowosci swiatla podobnym bibule czy chinskiemu lampionowi.
Poniewaz Mary byla mi wtedy najblizsza, mieszka dwa kroki ode mnie i byla wowczas jedyna osoba, ktorej imie pamietalam, poszlysmy razem na sniadanie do cafeterii kilkaset metrow od Wady 2. Widok z tarasu cafeterii jest dosc tropikalny - palmy, rosliny i tak dalej. Jedzac kompletnie obce jedzenie (placek ryzowy z sosem), siedzac w towarzystwie osob bardzo mi przyjaznych, ale ktorych imion jednak nie pamietam, bedac strasznie zmeczona i zalamana tym, ze w sumie to malo drugorocznych przyszlo nas przywitac - mialam chwile zwatpienia i pomyslalam sobie "kurde, to naprawde byl szalony pomysl, zeby zostawiac wszystko w Polsce i jechac tutaj. Wargacka, czy Ciebie pojebalo? :D". To naprawde nie bylo fajne, bo czulam sie absolutnie wyobcowana. Drugoroczne juz w autobusie nam mowily, ze ten weekend mamy absolutnie wolny, ale przyszly tydzien, tzw orientation week, jest kompletnie przepelniony zajeciami, wiec teraz mozemy spac. Totez poszlysmy spac z Mary, umawiajac sie, ze jesli ktoras wstanie na lunch, to obudzi druga.
W moim lozku jednak nie zauwazylam poscieli. Myslalam, ze mam jedynie materac i przy sniadaniu zapytalam drugoroczna, czy mozna je skads wziac. I tu wyniknelo nieporozumienie roku <3
Ja zrozumialam, ze to oczywista oczywistosc, ze sama sobie przywozisz koldre i przescieradlo. Wczesniej slyszalam tylko o tym, ze mozna sobie przywiezc wlasna poszwe itd., bo kampusowe sa nudne. Wiec mowie, ze mnie nikt o tym nie powiedzial i nie mam koldry :C Obok nas usiadl wlasnie Doug, nauczyciel angielskiego. Dziewczyny zapytaly go, co robic, a on natychmiast zaczal to zalatwiac - powiedzial komus z obslugi pokojowej i orzekl, ze jesli nie bede miala poscieli do 20 minut w Wadzie, mam sie do niego zglosic. Okazalo sie, ze mieszka niedaleko mnie.
Weszlam do pokoju i przywitalam sie z moimi drugorocznymi - na pewno z Korei i chyba z Indii, a dwie kolejne jeszcze nie przyjechaly - po czym patrze, koldry nie ma. Wiec ide do Douga i mowie. On mowi, ze juz wlasnie dzwoni do naczelnego pana od obslugi.
Dziekuje mu i ide do pokoju, a tu nagle okazuje sie ze koldra wyglada jak materac od tej strony, a od drugiej jest naprawde ladna. I ze ja mam! Jest mi strasznie glupio, wiec ide znowu do Douga mu powiedziec, ze nie ma problemu. Doug sie ze mnie smieje, ale wszystko ok.
Za 15 minut do mojego pokoju puka 4 Hindusow z oblsugi mowiacych hinglishem. Wiec znowu przyjmuje taktyke rodem z lotniska i mowie im, ze jesli to kwestia przescieradel i spania, to juz wszystko w porzadku i tak dalej. Oni mowia ok, wychodza.
Za 20 minut przychodza ponownie z jakas dziewczyna, ktora mowila normalnym angielskim, odziana byla w pizame i wygladala, jakby wlasnie wyszla z lozka. Pyta mnie milym, ale zaspanym glosem, czy mam te przescieradla. Mowie ze tak, ze to moja wina bo ich nie zauwazylam, ale juz wszystko jest w absolutnym porzadku i przepraszam za klopot i za to, ze 5 ludzi wlasnie stoi w moim pokoju martwiac sie, ze nie mam przescieradla, a ja je mam tylko go nie zauwazylam. Ona mowi "don't worry"i naprawde ma to na mysli, wszyscy wychodza.
Mnie jest glupio, wiec ide spac :D
Budzi mnie Mary, a ja, choc kompletnie nie czuje sie jakbym miala jesc lunch, ide, bo stwierdzam, ze w nocy tez musze spac zeby przyzwyczaic sie do roznicy czasu. Jest mi juz troche lepiej mentalnie, dalej czuje sie wyobcowana ale pierwsze zmeczenie juz sobie poszlo, wiec nie mam juz fazy "co ja zrobilam, wezcie mnie do domu". Na lunch sa jakies rzeczy, o ktorych Wam nie opowiem. Wlasciwie to chyba nawet nie pamietam, co jadlam, z tego zmeczenia :D Po lunchu kolezanka drugoroczna z RPA oprowadza nas po kampusie. Jest duzy i kompletnie nie wiem, co sie dzieje, ale po to jest orientation week, zeby sie odnalezc :D Nie moge sie juz go doczekac, bo mam na razie za duzo wolnego czasu, wiec syndrom 7000 km od domu czasem powraca. Wtedy tez poznamy imiona - bo ludzi jest tu tyle, ze po prostu sie NIE DA zapamietac imion.
Drugoroczna pokazuje nam wiele miejsc, ale mnie urzeka najbardziej jedno - domek na drzewie z niesamwoitym widokiem na cala doline i rzeke. Laaal. Jak sie okazuje, pogoda w Mahindrze jest super jak dla mnie - ze wzgledu na gorskie polozenie naprawde da sie tu zyc. Czuje sie, jakbym chodzila w Polsce podczas 30 stopni. Dla mnie naprawde spoko. Zobaczymy, co dadza nam monsuny :) Przy oprowadzaniu widze rowniez tablice ogloszen i plan na najblizszy tydzien - planuje sie dla nas 3dniowa hike trip w gorach z campingiem w lesie i to chyba we wtorek albo w srode. Nie mam nic przeciwko hikingowi, ale mysl o tym, ze kurde, nikt nam o tym nie powiedzial, a dookola mnei jest tyle nowych rzeczy ze czuje sie juz wystarczajaco "out of my comfort zone", a tu jeszcze mam isc spac w namiocie w indyjskim lesie - to troche dla mnie za duzo. Dowiedzialam sie o tym jako jedna z pierwszych, a robiac juz wywiadzik wsrod drugorocznych w zeszlym roku kilku osobom udalo sie z tego wymigac, a Karolina nawet nie pamieta, ze byl hiking. Mam nadzieje, ze mnie to ominie, bo czuje, ze to po prostu dla mnie za duzo.
Na tablicy wisialy tez przypisy do project weekow w pazdzierniku. Zglaszalam sie do Crocodile Bank jako pierwszy priorytet, ale niestety sie nie dostalam. Wybrano mnie do Culture&Religion discussions, ktore mialam wybrane jako trzecie. Nie jestem z tego zbytnio zadowolona, ale moze po prostu marudze ze zmeczenia :D Zobaczymy.
Powodem,d la ktorego nie ma w tym wpisie polskich liter, jest to, ze musimy miec utworzone konta do internetu i tak dalej, a to wszystko bedzie mialo miejsce podczas najblizszego tygodnia. Wtedy tez bede mogla korzystac w internetu w moim laptopie, a to oznacza normalne pisanie i zdjecia :) Zgram wtedy wszystko i wrzuce tutaj, jak tylko znajde chwilke.
Jak sie okazalo, moja drugoroczna Weronika wroci dopiero w poniedzialek - jest gdzies w Indiach ze swoim chlopakiem Hindusem, ktory w zeszlym roku skonczyl szkole. Doznalam za to ogromnego szoku, kiedy okazalo sie, ze mam druga polska-nie-polska drugoroczna - Karolina urodzila sie w Polsce, mieszkala potem w Anglii a teraz w Hong-Kongu i z ramienia angielskiego UWC tutaj sie znalazla. Wlasnie z jej laptopa korzystam i przed chwila odbylysmy dluga rozmowe (po polsku! :D) na temat wszystkiego. Jak sie okazalo, Doug jej juz opowiedzial, lekko sie ze mnie nabijajac, nasza afere poscielniana :D
Slowem - i'm so confused, ale potrzeba mi troche czasu. Wszystko, doslownie wszystko jest tu obce i takie bedzie dopoki wszyscy sie nie zjada i orientation week sie nie zacznie. Szykuje sie ciezki tydzien po weekendzie, wiec ide na kolacje i spac. Padam z nog, bo wrazen jest odrobinke za duzo nawet jak dla mnie :D Ale nie martwcie sie o mnie. Czas to wszystko, czego mi teraz trzeba.
(No, i wymiganie sie z hiking trip, ale to juz nawiasem mowiac :D)

16 komentarzy:

  1. Czytamy, czytamy, spokojnie. :)

    OdpowiedzUsuń
  2. I czekamy na zdjęcia;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Nigdy nie możesz narzekać na nude! Jak nie Stany, to teraz Indie :) Tylko zostaje pozazdrościć :)
    Arek.

    OdpowiedzUsuń
  4. Jeeej, ale Ci zazdroszczę tego Hindusa z lotniska :D
    Trzymam kciuki, żeby Ci się udało wszystko ogarnąć, chociaż i tak wiem, że to zrobisz ;)
    Buźka!

    OdpowiedzUsuń
  5. Jeeej, ale super! Zazdroszczę bardzo takiej przygody. :-) Trzymaj się dzielnie w tej obcości. I pisz, i zdjęcia wrzucaj, jak już będziesz mogła.
    (Karolina - ze szkolnych praktyk ;-))

    OdpowiedzUsuń
  6. Soniu, czytam i widzę, że wykreowałaś mnie na fankę Bollywoodu, ekstra.
    Co do "Igrzysk" - przeczytała całą trylogię i stosunkowo nie dawno obejrzałam film, więc służę pomocą <3

    OdpowiedzUsuń
  7. Pewnie że czytamy :D

    OdpowiedzUsuń
  8. Już na Ukrainie są dziury w podłodze.
    Byłem, doświadczyłem, czuje się jak Hindus :D
    Miśku, Bejb

    OdpowiedzUsuń
  9. Nie daj się prześcieradłom! Wyśpij się i myśl pozytywnie!!! Nie wiem, czy to dojdzie z moją dyskomputrią :) Matka Ukochachana

    OdpowiedzUsuń
  10. Fail love story yay! Hiking trip yay! Ślepa Wargacka yay! Nie podpiszę się yay!

    OdpowiedzUsuń
  11. Soniaczu, na początku ogarnęło mnie przerażenie na widok całej strony tekstu, a że na początku pisałaś "kilka wpadek" zrodziło się w mojej głowie pytanie: co ta dziewczyna wyprawia. Świetnie się to czyta i ogólnie genialny pomysł. CHCEMY FOTO Z INDII!♥ Trzymaj się i pisz dalej, bo wszyscy na 100% czekają na więcej Pufnych opowieści rodem z odległej krainy! Niech żyje Sonia w Indiach! :D

    OdpowiedzUsuń
  12. Zazdroszczę wszystkiego (nawet tego gościa na lotnisku) jeeej Ty to masz fajnie, Wargacka!
    i się nie podpiszę, a jak!

    OdpowiedzUsuń
  13. Czytam i oczywiście, służę Igrzyskową pomocą zawsze i wszędzie! :P
    Walcz z prześcieradłami, namiotami i monsunami dzielnie jak Karol w bitwie pod Poitiers (oczywiście 732 r.)! <3 <3 <3
    Pozdrawiam cały Pączyn i Indie,
    Celu (zwana także Kazimierzem Wielkim)

    OdpowiedzUsuń